Dołączę dzisiaj również najlepsze świąteczne życzonka, zdrówka, szczęścia i miłości, oraz wszelkiej pomyślności oraz góry książek pod choinką.
Paulinna
oddaliła się ode mnie. Objęłam się ramionami. Kruki zaczęły swą pieśń. Wrzaski
i krzyki zaczęły stopniowo wypełniać powietrze. Patrzyłam na to trzęsąc się z
zimna. Popiół znów zasłonił świat. Zaczynałam się zastanawiać, czy to wszystko
może tak po prostu bez końca trwać. Ptaszyska zaczęły wirować wokół mnie.
Poczułam się taka mała i zagubiona. A ich było coraz więcej. Okrzyki umęczenia
wywiercały mi dziurę w głowie. Każdy kruczy pomruk stawał się nie do
zniesienia. Kucnęłam i przyłożyłam ręce do uszu. Kruki zaczęły formować słowa. Nagle wiatr uderzył mnie z taką siłą, że się
zachwiałam. Wyhukiwane słowa zaczęły stawać się czytelne. Mogłam zrozumieć o czym
śpiewają zmęczone dusze uwięzione w kruczej posturze.
Niech kruki zjedzą twe ciało,
Jeżeli duszę masz zbyt słabą
Niech popiół zagarnie twe kości,
Niech pozostaną same ości
Które wiatr rozwieje,
Pod drzew spróchnieniem
Jeżeli niegodna dusza twego ciała,
Spali się bez mała
Ni popiół, ni krew, ni kości,
Łaknie cię zimno ziemi z grobu
Pęknie twe serce,
Umrzesz śmiercią kruka
Rozsypie się twa dusza,
Prochem stanie się ciało
Wrzask przemiany w kruka,
Niech dźwiękiem dni twych
ostatnich
będzie
Kończąc
pieśń, kruki obniżyły lot i zaczęły mnie dziobać. Początkowo krew zaczęła
wypływać mi z ramienia. Później już cała byłam nią umorusana. Starałam się jak
tylko mogłam, osłaniać twarz. Kolejne ptaki rzucały się na mnie jak na
pożywienie. Każdy atak był o wiele bardziej bolesny od poprzedniego. Łkałam,
dusiłam się łzami cierpienia. Ich głód nie został zaspokojony na piciu mojej
krwi. Zaczęły rozrywać moją skórę i się nią pożywiać. Omdlała z bólu
uświadomiłam sobie, że ja też dawno nic nie jadłam. Wizja obiadu czy możliwości
położenia się u siebie w łóżku, była jak najodleglejsze z marzeń. Niemal
nierealne. A może zupełnie nierealne. Żołądek zmieniał mi się w czarną dziurę
głodną czegokolwiek jadalnego. Zmęczona padłam na twarz. Kruki zaczęły jeszcze
żarłoczniej atakować. Wydawało się, że nigdy nie przestaną. Chciałam siłą woli
opuścić swoje ciało i uciec daleko. Nie potrafiłam niestety.
One
chciały jeść. Ja chciałam jeść.
Ktoś
musiał umrzeć z głodu, a ktoś… umrzeć potem.
Z trudem
uniosłam się na nogach. Ataki zelżały. Obolała popatrzyłam na swoje ręce i
nogi. Całe w krwi, poogrywane płaty skóry. Otwarte rany piekły coraz bardziej.
Kruki wgryzały się bezlitośnie w uszkodzone ciało. Jeden zniżał właśnie lot
chcąc wbić się w moje ramię, zacisnęłam zęby i uderzyłam z całej siły w jego
tułów.
Zbyt słaba, by walczyć
Zbyt silna, by żyć
Co to ma być?
Jak ty będziesz teraz żyć?
Kruki
znów zaczęły śpiewać. Dodatkowo w tle słyszałam bębny, ataki zelżały. Popiół
nadal się unosił, więc nie widziałam ani sióstr ani Paulinny. Sama nie
wiedziałam, ale chyba poczułabym się lepiej gdyby mi się udało dojrzeć chociaż
jedną z nich. Ciężko oddychając wciąż nadstawiałam uszu, by słyszeć o czym
mówią czarne ptaszyska. Niestety każde kolejne słowo było cichsze od
poprzedniego. A każdy kolejny atak bardziej brutalny i bolesny. Każdy kolejny
kruk wyrywał mi coraz więcej ciała.
Umarło was tysiące,
Ale to nie było nigdy kojące
Zadaliśmy ból wielu,
Iluż przetrwać zdołało?
Nikt niegodny żyć nie może,
Nikt bez skazy pić krwi nie będzie
Z nami zasiądą liczni
Do uczty krwi i ciała,
Usiądziesz i ty, jeśliś godną,
Jeśli nie, umrzesz wiecznie
głodną
Ni krew, ni kości, ni ciało
Ni duszę pozostawią ci małą
Ni serce, ni czucie
Uczujesz tylko dzikie w piersi
kłucie
Śmiertelna raz wypełni,
Porachowań księżyca w pełni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)