czwartek, 20 lutego 2014

Żółte wody. Niech miecze w ogniu walki pozostaną skąpane part 2

Wie, wiem... minęło bardzo dużo czasu od dodatnia pierwszej części tej historii, ale właśnie dzisiaj udaje mi się dobrać do dalszych jej fragmentów. Może krótko teraz, ale następnym razem będzie więcej...

Teraz


Chłopak nie mógł już dalej iść, ale nie mógł też przystanąć i polec. Z rosnącym bólem w lewej nodze stawiał dzielnie kroki ku rzece, której szum było już słychać od dobrych kilku metrów. W otaczającym go lesie śpiewały ptaki, starał się zatopić w ich pieśni zapominając o ogniu palącym jego skórę, ale nie było to takie proste jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Nie mógł całkowicie ignorować zmysłów, przez co był skazany na cierpienie. Syknął, gdy noga mu zdrętwiała, powoli przestawał ją w ogóle czuć, ale przyzwyczaił się do myśli, że kiedyś straci ją na zawsze, a wtedy nie będzie w stanie odczuć jej istnienia. Jednak teraz była mu potrzebna, tylko na tak niewielki skrawek czasu. Aż dotrze do Lucy. Nie miał pojęcia jak długo to będzie trwało i czy mu się uda, ale nie chciał tracić nadziei i poddawać się zaraz na początku. Wiedział, że jeżeli nie spróbuje, nie będzie miał przed sobą świadomości, że próbował. Będzie wtedy pusty, szansa zostanie wtedy zaprzepaszczona i zawładną nim wyrzuty sumienia, że nawet nie spróbował dosięgnąć niemożliwego. Zmusił się żeby dowlec się do wody. Miał dwa bukłaki, które trzeba było napełnić zanim uda się w podróż. Orientacja w terenie nie była jego mocną stroną. Wiedział jednak, że rzeka płynie cały czas prosto. Jeżeli pójdzie cały czas wzdłuż, będzie miał pewność, że podąża we właściwym kierunku.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Maskarada

W piątek byłam w teatrze Słowackiego w Krakowie na "Maskaradzie", więc postanawiam się podzielić moimi przemyśleniami na temat tego przedsięwzięcia ;).
Opinię dodałabym wcześniej jednakże do domu wróciłam dopiero w sobotę nad ranem, a w weekend nie miałam czasu by coś więcej napisać, bo pisałam inne wypracowania z języka polskiego i WOKu.


Wchodząc do teatru zostajemy delikatnie „dotknięci” przez myśl, że cokolwiek zobaczymy- zapadnie nam w pamięci i będziemy to wspominać.
W środku budynek zaczyna budzić coraz większą ciekawość. 
Przekraczając próg miałam wrażenie jakbym po drugiej stronie odnalazła się, ale w innym czasie. Ubrana w długą pastelową suknię z gorsetem, mknęłam do drzwi z numerem 6. Otwierając je uświadomiłam sobie, że XXI wiek został gdzieś daleko. Wiszące na ściance owalne lustro ze zdobioną ramą tylko mnie utwierdzało w tym przekonaniu.
Zdejmując płaszcz i wieszając go na wieszaku, cały czas starałam się objąć wzrokiem wszystko, co przede mną, obok mnie. Chciałam zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ścianki czy krzesła wyłożone czerwonym materiałem. Niesamowicie pomalowany sufit. I ci wszyscy ludzie równie zapatrzeni w architekturę jak ja.
Wtem nastała ciemność.
Nienasycona napawaniem się i chłonięciem zdobień i wszystkiego dookoła, próbowałam w mroku ujrzeć choćby najmniejszy fragment sufitu. 
Rozbrzmiała muzyka, nadszedł czas, by wskoczyć na dłużej do przeszłości. Na scenie pojawili się mężczyźni i kobiety. Rozpoczęli swój taniec. Zachwycona muzyką, zastanawiałam się, co widzę i o czym będzie spektakl. Pierwszych kilka minut nie dało mi odpowiedzi na to pytanie, więc moja ciekawość zaczęła momentalnie wzrastać.
Akcja zaczyna się rozwijać, ale gdy widz zostaje przez nią wciągnięty pojawia się antrakt.
Sztuka nie należy do banalnych, przez to na początku trzeba się skupić. Potem jednak nie myślimy już o tym, co wcześniej odwracało naszą uwagę, lecz z całego serca pragniemy wtopić się w akcję spektaklu.

Myślę, że to naprawdę udany wyjazd do teatru.
Cieszę się, że odkryłam miejsce, gdzie przez chociaż kilka godzin mogę się poczuć jakbym była w innej epoce.

niedziela, 16 lutego 2014

Miłość rozkruszyła nawet boga...

Głowa oddzielona od ciała, a w oczodołach pustka. 
Eros, skrzydlaty bóg miłości i namiętności leży powalony na ziemię. Dlaczego? Wielki został ugodzony i rozdarty? Co go rozerwało? 
Wcześniej przedstawiany jako nieśmiertelny, przez Mitoraja zostaje pokonany. 
Rzeźbiarz chce coś powiedzieć przez swoje dzieło, do nas należy odczytanie tej wiadomości. Nikt nie jest niepokonany, nawet sami bogowie. Nikt nie może z nią wygrać, gdy zostanie ugodzony jej strzałą. 
Miłość. Potrafi być piękna, namiętna i pełna obietnic. Ale ma też swoją drugą stronę. Eros mimo iż jest jej bogiem, został trafiony jest strzałą. Doznał szczęścia, a potem doświadczył zdradliwości swych uczuć. Wielki, ale co z tego skoro ona wygrała?
Eros ukazuje się nam poprzez rzeźbę jako bardziej ludzki niż byśmy się mogli spodziewać. Jego własna broń, miłosna strzała dotknęła swego pana. Rozdarty został przedstawiony przez Mitoraja. Uczłowieczony bóg pokonany przez miłość.
Zakochani zapominamy o wielu rzeczach, nie zauważamy nawet, gdy je tracimy.  Jednak ona się kiedyś kończy, a wtedy ból i pusta zaczynają nas zżerać.  Gubimy po kolei części siebie, tak jak Eros Mitoraja.  Nasze życie zaczyna się przemieniać w bezdenną otchłań pustki. Patrzymy, szukamy, staramy się wypatrzeć strzał miłości, chociaż wiemy, że ich już dla nas nie ma. Mimo to, chcemy odnaleźć to szczęśliwe zakończenie. Robimy się ślepi na wszystko inne, bo chcemy tylko jej, tej jednej jedynej strzały, która nas ugodzi i zabierze w krainę namiętności. Wiemy, że to się nie stanie, ale wypłakujemy oczy za tym wszystkim, co się już nie zdarzy. Nasza twarz traci swój wyraz, bez uśmiechu, bez radości.
Kraków, Rynek Główny - Igor Mitoraj: "Eros Tied" ("Eros spętany")Erosa spotkało to samo. On nie ma jednego ciała, rozbity przez swoją miłosną strzałę. 
Idealny bóg stał się kruchy niczym dużo słabszy od niego człowiek. Ratuje się dwoma paskami materiału związując sobie twarz, by i ona się nie rozpadła.
Nie ma już oczu, puste oczodoły nadal łakną strzały, która nie zostanie z łuku wystrzelona. 
Bóg w rozsypce. 
Nie tak silny jak się człowiekowi wydaje.
Myślę, że owa fragmentaryczność i celowe uszkodzenie rzeźb ma zasugerować odbiorcy, że nikt nie jest idealny, nawet greccy bogowie. 
Nikt nie może uciec przed silnym uczuciem, każdego kiedyś dotknie strzała Erosa. 
Na początku poznamy jej dobre strony, a potem ona nas zostawi byśmy się rozpadali jak jej władca.

sobota, 15 lutego 2014

A,,, i Mia




Ostatnio przeglądałam stertę różnych kartek i bloków, a tam znalazłam... opowiadanie, o którym już dawno zapomniałam...


Chciałem być jej uśmiechem. Być przyczyną uśmiechu na jej pięknej twarzy. Szkoda tylko, że nikt nie wiedział jaka była piękna. Potocznie uważana za ponurą, tylko ja widziałem gdy się uśmiechała. Nikt inny. Wszyscy myślą, że potrafi być tylko ponura, smutna i przygnębiona. Owszem, zdarza jej się śmiać lub uśmiechać, a oni widzą ten wyraz twarzy. Ale tylko ja wiem i widzę jak nieszczery potrafi być ten uśmiech. Oczy bez wyrazu przepełnione smutkiem i promieniujące nieustannym bólem. Odtrąca każdego, kto się do niej zbliży. W tym i mnie. Gdybyśmy byli razem, widywalibyśmy się częściej, ale nie jesteśmy. Jesteśmy, (a może byliśmy?) przyjaciółmi. Unika mnie, unika wszystkiego, co wiąże ją z przeszłością.
Kiedyś taka nie była. Jakiś czas temu zmarła jej babcia. I to wtedy Maja się zmieniła. Stała się kimś zupełnie innym. A przynajmniej tak stara się ukazać światu. W rzeczywistości, w głębi jest tą samą osobą jaką była wcześniej, ale zranioną. Uważa, że emocje, a w szczególności strach i tęsknota należą do zakresu bytu słabeuszy. Boi się pokazać, co tak naprawdę czuje, dlatego mnie odtrąciła. Bała się być sobą. Oszukuje siebie i innych starając się udawać kogoś, kim nie jest. Ale mnie nie oszuka, przede mną się nie ukryje. Mimo to, że pokazuje swoim „przyjaciołom” radość, ja widzę, że wcale jej nie czuje. Widzę ją taką, jaką jest naprawdę. Bez złudzeń i okryć zwanych kłamstwami.
Nie zauważa mnie, ale zawsze odprowadzam ją ze szkoły do domu. Boję się o nią. Nie, nie jestem szpiegiem czy gwałcicielem. Nie, nie mam obsesji by śledzić swoją byłą. Po prostu nie chcę żeby się jej coś stało, więc trzymam się zawsze kilkanaście metrów za nią, tak by nie zauważyła, gdy idzie do domu. Ale tylko wtedy. Tylko wtedy idę za nią jak cień. Ona oczywiście o niczym nie wie, nikt nie wie. To tylko taka moja mała tajemnica. Mia wydaje się być rozbita, ale tylko wtedy, gdy jest sama, więc nie mam serca zostawiać jej samej, gdy już robi się ciemno i wszędzie może czyhać na nią niebezpieczeństwo.
Teraz właśnie stoi w towarzystwie swoich „przyjaciółek” i mistrzowsko udaje, że śmieszy ją żart, który opowiedziała jedna z nich. Znakomita zagrywka, ale mnie na nią nie nabierzesz, Mia.  Dziewczyny oczywiście wtórują jej śmiechem. Maja jest taka tylko na przerwach, uśmiecha się i żartuje, wymusza sztuczną radość. Na lekcjach uchodzi za ponurą. Sobą jest zaś tylko, gdy myśli, że jest sama i nikt jej nie widzi.
Nie miałem zamiaru dać się zapomnieć, ale i tak czasami sam w to wątpię, by mnie pamiętała. Pomyśleć, że zrobiła wszystko by zapomnieć o wspomnieniach. Pozbyła się wszystkiego, co prowadziło jej myśli do mnie, do jej zmarłej babci, do przeszłości. Dosyć tego.
-Musimy pogadać. –podszedłem do grupki dziewczyn i stanąłem blisko Mai. Patrzyła na mnie sparaliżowanym wzrokiem niezdolna coś powiedzieć. Jakby się bała. Ale nie mnie. Minęły dwa miesiące od pogrzebu jej babci, dwa miesiące od naszego rozstania, dwa miesiące od naszej ostatniej rozmowy. Nie naciskałem, bo wiedziałem, że potrzebowała czasu by to wszystko „przetrawić”, ale teraz myślę, że to był błąd. Co prawda to ona zerwała kontakt, ale w takich chwilach człowiek nie powinien zostawać sam. I to jest mój największy błąd.
Jej koleżanki patrzyły na mnie jak na ducha. Pewnie nigdy mnie wcześniej nie widziały. Tak jak Mai. Gdy jej babcia jeszcze żyła, Mia nie należała do tak zwanej paczki. Po jej śmierci to się zmieniło. Wcześniej nikogo nie obchodziła, nikogo z „wyższych klasowych sfer”. Teraz nagle wszyscy zaczęli się nią interesować, a ona udawać, że jej to imponuje i że jest taka jak oni. Wiecie jak to jest.. wychowawczyni ogłasza, że zmarł ci ktoś bardzo bliski i nagle cała klasa kręci się wokół ciebie, a jak to dobrze wykorzystasz to i inni zaczną cię zauważać. Mia zawsze umiała owinąć sobie ludzi wokół palca, ale nigdy z tego nie korzystała. Starała się nie wyróżniać. Teraz to się zmieniło. Myślę, że to wina tego, że boi się mieć chwili, w której mogłaby pomyśleć i popłakać sobie cichutko w kącie. Wszyscy na nią patrzą i nie może sobie pozwolić na rozklejenie. Co innego po szkole, wtedy na moment staje się sobą, ale nie długo, bo stara się to w sobie zdusić.
Nie mogłem do niej bliżej podejść niż stałem. Nie mogłem nic więcej zrobić niż czekać na jej reakcję, ale takowa nie nastąpiła. Przepchałem się między ludźmi, którzy nagle się wokół nas nagromadzili i poszedłem w kierunku klasy. Czas na ostatnią lekcję. Historia. W pracowni chemicznej. Co za pomylenie. W tej sali siedzimy po trzy osoby w ławce, ale w zeszłym roku odeszła od nas jedna osoba, więc w jednej ławce siedzą dwie osoby. Do niedawna się z tego cieszyliśmy z Mają, ale teraz sytuacja się zmieniła. Siedząc razem pomiędzy nami jest zawsze krzesło przerwy jakby ściana, której żadne z nas nie ma odwagi zburzyć.
Dzisiaj jednak siedzę sam, Mia nie przyszła. Przypuszczam, że ze względu na mnie, ale tak naprawdę nie mogę tego wiedzieć na pewno. Nauczycielka sprawdziła już obecność wpisując jej tym samym wagary. Teraz już na pewno nie przyjdzie. Jej przyjaciółeczki nawet nie zauważyły, że się nie pojawiła. Pani Backman zapisała temat na tablicy i zaczęła rozdawać ocenione sprawdziany, co zostało nagrodzone szeptami pośród uczniów i ogólnym zgiełkiem. Wtedy do klasy wbiegła Maja, szybko przeprosiła za spóźnienie tłumacząc się, że nie słyszała dzwonka i usiadła w ławce obok mnie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz to zrobiła. Chyba przed śmiercią swojej babci. Były ze sobą bardzo zżyte, więc jej odejście było niewyobrażalnym ciosem dla Mii.  Nie powinienem jej pozwolić odejść. Pozwoliłem na to w najgorszym momencie. Czy każdy błąd można naprawić? Czy każdy krok można cofnąć, by wybrać inną drogę w życiu?
-Przepraszam. –szepnęła cicho w moją stronę rzucając mi bardzo krótkie spojrzenie załzawionych oczu. Dziewczyna pociągnęła nosem, złożyła ręce i położyła się na blacie ławki pochlipując. Nikt oprócz mnie nie zwrócił uwagi, nikt nie zauważył. Wszyscy byli zajęci wszystkim, jak to jest przy rozdawaniu sprawdzianów, ale nie cichym płaczem w ostatniej ławce. Rozejrzałem się po całej sali szukając zegara, zostało jeszcze pięć minut lekcji. To będzie najdłuższe pięć minut w moim życiu. Przysunąłem się do Mai i objąłem, machinalnie przylgnęła do mnie ciągle łkając. Żałowałem, że zrobiła to tylko odruchowo, ale nie, dlatego, że sama by chciała. Ale płakała przeze mnie. Bo sobie przypomniała wszystko to, o czym chciała zapomnieć.  Po części cieszyłem się z tego, chociaż nie było to dobrze z mojej strony. Ale musiała się wreszcie obudzić i pogodzić.
Nareszcie dzwonek na przerwę. I koniec lekcji. Niechętnie się ode mnie oderwała i powoli wstała z krzesła. Wziąłem jej plecak na ramię i chwyciłem ją za rękę.
-Chodź, odprowadzę cię do domu.
Nic nie odpowiedziała, nic nie zrobiła. Wciąż pochlipując pozwoliła się poprowadzić do drzwi klasy, a potem do szatni. Była jesień, więc trzeba było chodzić w kurtkach, a nawet czasami w czapkach. Maja drżącymi rękami wyciągnęła kluczyk i spróbowała otworzyć kłódkę od swojej szafki. Zapłakana i ocierająca każdą z płynących łez nie nadawała się do tego zadania. Zrobiłem to za nią, wyciągnąłem jej kurtkę i pomogłem ubrać. Milczała cały czas. nie wypowiedziała żadnego słowa.
-Nie musisz. –powiedziała, gdy wyszliśmy ze szkoły. Zabrała ode mnie swój plecak i ruszyła przed siebie nie patrząc już na mnie. Właściwie to nie rzuciła mi spojrzenia od czasu, gdy siedzieliśmy na lekcji. Ale i tamto było bardzo krótkie i przelotne. Dogoniłem ją i chwyciłem za ramię. Zatrzymała się wbijając wzrok w ziemię.
-Spójrz na mnie. –poprosiłem.
Opanowała się. Łzy przestały lecieć. Na twarzy zagościł sztuczny uśmiech, powoli uniosła głowę i utkwiła spojrzenie na czymś na mną. Jej skóra była napięta. Widziałem jak mocno zaciska zęby żeby się ponownie nie rozpłakać. Zwinęła dłonie w pięści i włożyła do kieszeni kurtki.
-Jak ci minął dzień? –wycedziła przez zęby i posłała fałszywy uśmiech. Wyglądała tak naprawdę dziwnie. Przynajmniej dla mnie, który widziałem prawdziwą radość wymalowaną na jej twarzy. Jej przyjaciółeczki nabierały się na to całe przedstawienie.  Ale nie ja. Zdecydowałem się zrobić pierwszy krok. Objąłem ją ramionami i przyciągnąłem do siebie. Była cała sztywna jakby starała się zapanować nad każdym fragmentem swojego ciała, żeby przypadkiem się zrobiło czegoś niekontrolowanego.
-Zostaw mnie. –wysyczała przez ciągle zaciśnięte zęby. Rozluźniłem uścisk i popatrzyłem na jej oczy. Zaczynały się znowu napełniać łzami.
-Proszę A… Nie na oczach całej szkoły!
Odpuściłem i zrobiłem, o co prosiła. Zawsze się bała okazywać jakiekolwiek emocje publicznie. Jakby nie chciała żeby ktoś zobaczył coś, czego nie kontrolowała.

KONIEC

sobota, 8 lutego 2014

Dzieje Tristana i Izoldy

Czytając miałam kilkakrotnie ochotę rzucić tą książką w ścianę, bo tak mnie irytowała. Niestety nie było to możliwe, gdyż mam ją na czytniku e-book i obawiam się, że mógłby ucierpieć gdybym się tak wyżywała. Historia tu opowiedziana zwana jest podobno miłosną. Niestety ja nie potrafię powiedzieć, że się z tym zgadzam.
Ok, mamy dwoje ludzi, którzy się w sobie "zakochali", ale dlaczego to należy wstawić w cudzysłów? Ponieważ wcześniej wypili magiczny napój, który spowodował taki, a nie inny efekt. I czy możemy tu mówić o wielkiej miłości, skoro powstała ona z magicznego wina? Żadna to dla mnie miłość, a nawet jeżeli już uznamy, że to jest jakieś uczucie to brakuje nam wyrazistego potwierdzenia. Samo wtrącane co jakiś czas zdanie, że ten kielich miłości dla nich będzie śmiercią, że mieli pięknie ciała czy że ich miłość była wielka,- nie powoduje, że czytelni- ja uwierzy na słowo. Słowa to za mało. A co do zachowania bohaterów, to nie można go określić innym słowem jak dziwne. Raz są niby razem, potem się ich drogi rozłączają i znów się łączą. Najgorsza jest jednak postać króla Marka, nie muszę być tolerancyjna, nikt nie wymaga tego ode mnie, więc powiem dokładnie co myślę na ten temat.
Otóż ta opowiastka to ze słyszanych mi źródeł to historia pięknej miłości mężczyzny i kobiety, Tristana i Izoldy. Wracając do tego co mówiłam wcześniej,- ja nie odnajduję tu iż by ich "miłość" jakoś istniała. Wcześniej przecież Izolda Jasnowłosa chciała zabić późniejszego "kochanka"...
Tymczasem mamy tu też wątek króla Marka, który jest bardzo blisko z owym Tristanem. Najbardziej irytujące chwile czytania to te, gdzie: pocałował go w usta... To takie gejowskie! Ale.. ale... Łatwiej mi było uwierzyć w miłość tych dwóch gości niż tytułowych bohaterów. Bardzo mi się to nie podobało, no ale nic na to nie mogłam poradzić. Czytałam dalej z coraz większym niesmakiem i irytacją.
Wtedy, gdy już myślę, że się pogodziłam z fabułą, król Marek wygania Tristana. W tym momencie już wszystko traci sens. Skoro była owa 'miłość' to czemu go wyrzucasz?
Kolejną rzeczą należącą do dziwnych i wg mnie nielogicznych jest skazanie Izoldy i Tristana na śmierć. Król Marek uwierzył, że mają romans i ty samym go zdradzają. Łatwo jak na "wiernego" kochanka...
Potem król uznał, że śmierć to za mało i chce by jego żona bardziej cierpiała, więc wydał ją trędowatym. Do dupy, beibe.
W końcu Tristan uwolnił swoją "ukochaną", nie potrafię tego powiedzieć bez rysowania cudzysłowu w powietrzu. "Kochankowie" uciekli. Ale co się potem okazuje? Że król uznał, że źle postąpił i wszystko znów wraca na swoje miejsce. Potem znów się wywraca. Gdzie tu logika? I gdzie miłość?

piątek, 7 lutego 2014

Gra Endera


Gra Endera - Orson Scott Card
                  

Widzisz więcej. Myślisz inaczej. Jesteś naszą ostatnią nadzieją.

O istnieniu " Gry Endera" dowiedziałam się dopiero po obejrzeniu zwiastuna jej ekranizacji. Przyszłość świata w rękach dziecka?
Zabrzmiało to na tyle interesująco, by skłonić mnie do poszukiwania bardziej szczegółowych informacji.
I tak natknęłam się na morze entuzjastycznych opinii napisanych nie tylko przez fanów science- fiction.
 Gdy już utwierdziłam się w przekonaniu, że będzie to jedna z tych książek, o których człowiek myśli nawet po latach przeczytania- ruszyłam do najbliższej biblioteki.
Nie zawiodłam się!
Historia Endera do dziś siedzi w mojej głowie i nic nie wskazuje na to, by miała prędko ją opuścić.
 Koło takiej książki nie da się przejść obojętnie!

poniedziałek, 3 lutego 2014

Studnia wieczności

Studnia wieczności - Libba BrayJeżeli kogoś kochasz... musisz zrozumieć, że nic w życiu nie trwa wiecznie, a osoba, którą kochasz może odejść...

Kolejny tom opowiadający historię Gemmy Doyle. Nie da się zaprzeczyć iż jest najgrubszy z całego cyklu "Magiczny krąg". Dzisiaj kończę czytać ocierając równocześnie te kilka łez, które kończą powieść. Nie mam ochoty w ogóle zamykać książki i powracać do świata kartkówki z WOSu i sprawdzianu z przedsiębiorczości. Jedyne co dziś mi pozwala na stopniowe oddalenie się od "Studni wieczności" to wypracowanie na angielski, gdzie mamy opisać wymarzony dom. Pierwsze moje skojarzenie to Akademia Spence, z której nie chcę odchodzić...
Jest to jak na razie najgrubsza książka jaką kiedykolwiek w życiu przeczytałam i moim zdaniem najlepsza z trylogii.
Gemma nadal nie może mieć pewności czy ktoś komu ufa jest prawdziwym przyjacielem.
Czasami nawet najbliżsi nam ludzie okazują się być kimś innym, kimś kto knuje za naszymi plecami. Czeka tylko na moment, by wbić w nas nóż i pozbawić ostatnich oddechów.

Pomimo iż książka jest gruba i wyraźnie widać kiedy możemy się spodziewać zakończenia historii, w połowie miałam wrażenie, że szybko tocząca i przyprawiająca o dreszcze akcja... że to wszystko się zaraz skończy. Tak jednak nie było, bo świat jest bardziej skomplikowany niż się nam wydaje. I nawet będąc pewnymi, że wszystko już za nami, że gramy w otwarte karty... okazuje się, że nadchodzi najbardziej przełomowy moment...
Dodam jeszcze parę słów odnośnie zakończenia. Uważam, że autorka w sposób niełatwy dla Gemmy, ale również nie sztuczny, a realistyczny, zakończyła akcję.
Żal mi trochę, że to już koniec, że nie ma nic więcej.
Chciałabym by się okazało, że to pudełko ma drugie dno, gdzie jest ukryty inny scenariusz...



No cóż... każda historia ma swój koniec...