Kapitan spał na łóżku, którego materac pod naporem
ciężaru prawie dotykał podłogi. Kartagina podeszła ostrożnie, żeby nie
przewrócić dwóch kufli na piwo z ciemnobrązowego drewna. Jeden z nich był już
pusty, a drugi pełny. Miała sucho w ustach, ale napić się postanowiła dopiero
po skończonej robocie.
Sen kapitana wyglądał na żelazny, jednak nie mogła
ryzykować. Powoli i spokojnie przeszukała jego kieszenie, niestety oprócz
sakiewki z monetami, jej noża z krakenem i dwóch kawałków sznura czy też liny,
nie znalazła nic wartościowego. Przyłożyła delikatnie ostrze do krtani młodego
kapitana i przejechała robiąc linię, powoli zaczęła płynąć krew, ale był to tak
cienki strumyk, że mężczyzna z pewnością nie poczuł bólu nic a nic. Kartagina
przycupnęła na ramie łóżka. Zaskrzypiało. Miała teraz oto idealny moment za
spełnienie swej obietnicy o zabiciu go. Jednak coś było w niej sprzecznego, coś,
co nie pozwalało na zadanie ostatniego ciosu. Nie wiedziała co to było, ale
miało w tej chwili nad nią władzę.
Nie mogąc zrobić tego, co chciała chwyciła za te dwa
marne kawałki sznurka i związała nimi jak najlepiej umiała ręce, potem nogi
kapitana. Była zaskoczona faktem iż spał dalej nie przeczuwając nawet, co się
dzieje. Nie była też zła z tego powodu.
Teraz mogła uciec nie mając dokąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)