czwartek, 20 lutego 2014

Żółte wody. Niech miecze w ogniu walki pozostaną skąpane part 2

Wie, wiem... minęło bardzo dużo czasu od dodatnia pierwszej części tej historii, ale właśnie dzisiaj udaje mi się dobrać do dalszych jej fragmentów. Może krótko teraz, ale następnym razem będzie więcej...

Teraz


Chłopak nie mógł już dalej iść, ale nie mógł też przystanąć i polec. Z rosnącym bólem w lewej nodze stawiał dzielnie kroki ku rzece, której szum było już słychać od dobrych kilku metrów. W otaczającym go lesie śpiewały ptaki, starał się zatopić w ich pieśni zapominając o ogniu palącym jego skórę, ale nie było to takie proste jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Nie mógł całkowicie ignorować zmysłów, przez co był skazany na cierpienie. Syknął, gdy noga mu zdrętwiała, powoli przestawał ją w ogóle czuć, ale przyzwyczaił się do myśli, że kiedyś straci ją na zawsze, a wtedy nie będzie w stanie odczuć jej istnienia. Jednak teraz była mu potrzebna, tylko na tak niewielki skrawek czasu. Aż dotrze do Lucy. Nie miał pojęcia jak długo to będzie trwało i czy mu się uda, ale nie chciał tracić nadziei i poddawać się zaraz na początku. Wiedział, że jeżeli nie spróbuje, nie będzie miał przed sobą świadomości, że próbował. Będzie wtedy pusty, szansa zostanie wtedy zaprzepaszczona i zawładną nim wyrzuty sumienia, że nawet nie spróbował dosięgnąć niemożliwego. Zmusił się żeby dowlec się do wody. Miał dwa bukłaki, które trzeba było napełnić zanim uda się w podróż. Orientacja w terenie nie była jego mocną stroną. Wiedział jednak, że rzeka płynie cały czas prosto. Jeżeli pójdzie cały czas wzdłuż, będzie miał pewność, że podąża we właściwym kierunku.

2 komentarze:

  1. super muza siostro :P
    słowa tez niczego sobie ... :*

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda że już przestałaś pisać ;;;;
    zapraszam na mojego bloga -> ellieinspiration.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)