czwartek, 23 stycznia 2014

Żółte wody. Niech miecze w ogniu walki pozostaną skąpane part 1

Dni mijają, ferie się skończyły, a zimy jako takiej nie było. Nie będziemy płakać, że ten rok był inny niż poprzednie, bo trzeba iść dalej.
Tymczasem zaglądam tu dzisiaj by wrzucić kolejny post, gdzie będzie można się zaburzyć. Z chęcią bym opowiadała coś o tych dwóch tygodniach, które minęły jak dwa dni, ale myślę, że moje wywody poniżej będą o wiele ciekawsze niż czas spędzony bez szkoły.


A  więc teraz coś, co napisałam pod natchnieniem lekcji historii, co w moim przypadku jest nieco dziwną sprawą, gdyż nie przepadam za tym przedmiotem.
Pewnego dnia nazwa Żółtych wód zapadła mi w pamięci i nie chciała zniknąć, a ja -by sobie życie ułatwić, postanowiłam zrobić w pamięci trochę miejsca i wyprzeć nazwę z głowy, przelewając ją tym samym na papier. Tak powstała ta historia...
Tymczasem nazwa owej miejscowości pozostanie mi w pamięci chyba już na zawsze...










Co zrobisz, gdy dostaniesz szansę na początek przeszłości?



Teraz

-Nie rób takiej miny, bo masz krzywy ryj i w ogóle brzydki jesteś.
Chłopak siedział na powalonej kłodzie i patrzył w dal. Dziewczyna ubliżając mu, śmiała się. Nie miała pojęcia o wielu rzeczach. W tym nie wiedziała skąd na jego twarzy znalazło się tyle blizn. Jedna przecinała drugą. Jedne były jeszcze świeże, a krew powoli zasychała. Inne były po prostu wąskimi wgłębieniami kolorem nieróżniące się za wiele od odcieni jego skóry. Jednak każda miała swoją historię powstania i symbolikę znaną tylko chłopakowi.
-Dzięki za szczerość, ale jesteś zbyt głupia, by pojąć niektóre rzeczy.
-Proszę? Facet, nie masz w sobie nic pociągającego. Jesteś kupą połamanych i źle zrośniętych kości. Za to ja…
-Nie masz mi nic do zaoferowania. –Skwitował chłopak mrużąc oczy. Oniemiała blondynka gwałtownie wypuściła powietrze szeroko otwierając oczy. Chwilę to trwało zanim się odezwała.
-Ym… że… co? –Mrugała oczami otwierając usta. W końcu chyba sobie przypomniała, co wcześniej myślała i zaczęła niezgrabnie zapinając koszulę, formułować zdania.
-Mnie każdy by chciał, a ciebie żadna. Matki i ojcowie każą swoim synom zabiegać o me względy. Jestem piękna i umiem dobrze zabawić mężczyznę, jestem ideałem na żonę. A ty? Żadna kobieta ciebie nie zechce, zanudziłaby się przy tobie. Obrzydliwy i połamany, do tego biedny. Wiesz, co ci powiem?
-Odwal się dziwko. –Szepnął chłopak i wstał z powalonej kłody. Przeczesał dłonią trochę już za długie brązowe włosy i ziewnął pomimo, że był dopiero wczesny ranek, a słońce się powoli przebijało przez chmury. Zmrużył oczy, bo go raziło i poczuł głód. Nie jadł nic od dwóch dni, ale wiedział, że jeszcze trochę wytrzyma z pustym żołądkiem. Pytanie brzmiało ile? Ale nie raz ani nie dwa zdarzyło się, że na wojnie nie miał, co jeść, więc głodował. Zawsze się jakoś ‘wylizywał’ i wychodził z potrzasku, chociaż czasami był bliski śmierci. Teraz wiedział, że były gorsze czasy, a pusty żołądek nie należy do problemów, którymi będzie się przejmował w najbliższym czasie. Nie jeść mógł znaczenie dłużej i żyć. Wystarczała mu tylko woda. Jednak później będzie trzeba się udać na polowanie, ale teraz nie miał na to dosyć siły.
-Zamknij się.
-Bo? Myślisz, że żaden z nich się nie dowie? Że będziesz tak sobie w nieskończoność grać na dwa fronty?
-Ty nawet na jeden nie umiesz.
-Jeżeli czegoś nie wiesz, to nie mów.
Blond się zaśmiała. Chłopak ruszył powolnymi krokami w stronę kuszącego zielenią lasu. Postanowił się ulotnić zanim reszta wstanie. Szedł stawiając jedną nogę za drugą, ale musiał robić co kilkanaście kroków przerwę, bo jego lewa noga nie była przyzwyczajona do… użytku. Każdy, nawet najmniejszy nią ruch sprawiał mu dużo bólu. Starał się to ignorować, ale nie było to proste, gdyż czuł jak strużki krwi spływają mu po udzie aż do kostki. Kilka dni temu jeden z husarii, nie wiadomo skąd się wziął w pobliżu, dźgnął go kopią w udo. Broń zatopiła się tak głęboko w ciele, że metalowy grot przebił nogę prawie na wylot. Kopia tkwiła bardzo głęboko, do tego stopnia, że spory fragment jej drzewcowej części był zagłębiony w udzie. Potem oczywiście udało się ją wyciągnąć, ale mimo to rana nie chciała się zagoić. Były w niej bowiem drobne drzazgi, których nie dało się wyciągnąć. Wokół zranienia rozwinął się stan zapalny i było zaczerwienienie. Chłopak jednak nic z tym nie zrobił. Może liczył, że ból sam zniknie?
-Powiesz? –Dziewczyna rzuciła za nim.
Nie lubił jej, nic do niej nie czuł prócz obrzydzenia. Ona tak samo. Jednak znał jej małą tajemnicę. Dziewczyna byłaby skończona, gdyby ktokolwiek się dowiedział o tym. Jednak teraz chłopak postanowił zapomnieć i nic nikomu nie mówić. Chociaż była wredna i dokuczała mu kiedy tylko mogła, uznał, że nie zniszczy jej życia. Dobiegła go i położyła mu dłoń na ramieniu. Przystanął.
-Kiedyś sami się dowiedzą. –Odpowiedział na jej pytanie i zaczął się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Zdradzała nie tylko swojego chłopaka z innym, ale i ich wszystkich, całą ludność kozacką.
-Ale nie przez ciebie, co?
-Nie.
-Dziękuję.
-Nie masz za co, przysługa za przysługę. –Chłopak postanowił delikatnie wmówić dziewczynie, że jest mu coś winna i powinna dać coś w zamian za milczenie. Nie miał jednak pomysłu, co to by mogło być, bo nie miała niczego, co by mogło mu się przydać lub też czegoś, co by miało jakąś wartość. –Gdybyś wybrała lepsze miejsce, nie nakryłbym was jak się bzykacie.
-Wiem, że często polujesz, ale myślałam, że las…
-Nie obchodzi mnie to. Przysługa za… przysługę.
-Co chcesz w zamian? –Zadrżała. Chlipnęła. –Tak.
-Jeszcze nic nie powiedziałem.
-Nie chcesz tego..?
-Czego?
-No… tego, co inni?
Chłopak pokręcił głową i westchnął.
-Nie. Nie masz jak na razie niczego, co byś mogła mi zaoferować. Może kiedyś jak będziesz mieć…
-To to weźmiesz i o sobie zapomnimy.
-Pewnie tak. –Mruknął.
Zapadła cisza przerywana tylko przez odgłosy ptaków.
-Co zrobisz jeżeli ataman[1] się o tym dowie?
Dziewczyna zdrętwiała i opuściła dłoń.
-Nie wiem, brzydalu.
-Każe cię ściąć. Wtedy będziesz miała problem, ale teraz sobie tak żyj jak żyjesz. Nikt nie zaprotestuje. –Zrobił krok w tył, stał teraz za nią i widział jak drży, chociaż było lato. –Cała stanica[2] będzie przeciw tobie, bo wszak to ty jesteś zdrajcą. A zdrajcy mają u nas miejsce tylko na szafocie.
-Lucy. –Szepnęła. Teraz to chłopaka przeszedł dreszcz, a w oku zabłąkała się gdzieś błyszcząca łza. Blondynka odwróciła się i patrzyła mu prosto w twarz z uśmiechem. –Wiem, gdzie jest.
Chłopak zamarł w bezruchu, dziewczyna dojrzała w jego oczach uwięzione łzy i zaczęła się śmiać. On jednak stał nieruszając się, nawet te kropelki były jakby uwięzione i nie spływały po przeoranych bliznami policzkach.
-Nic nie powiesz? Chyba wiem więcej, nie? Mówię to, co wiem, a nie co mi ślina na język przyniesie. Nie chcesz wiedzieć, gdzie jest Lucy? A jest bliżej niż myślisz...
Chłopak nadal się nie ruszał. Z trudem zdobył się tylko na jedno słowo. Pytanie.
-Gdzie?
Blondyna wzięła głęboki oddech i wypuściła powoli i spokojnie powietrze. Ziewnęła również niewyspana i przeciągnęła się. Chłopak dotknął prawą dłonią trzonka czekana. Wyciągnął tą podobną do ciupagi broń i spojrzał na dziewczynę, która wyglądała jakby zaraz miała zacząć mówić coś na temat pogody.
-Wiesz co to jest?
-Czekan[3]. –Widząc, że chłopak nadal czeka, zaczęła mówić dalej. –Broń. Siekiera nabita na trzon.
-Wiesz jak się tym posługiwać?
-No nie… ale ty pewnie tak.
-Wiesz jak łatwo tym odrąbać głowę od ciała?
-Grozisz mi?
Dziewczyna podniosła prawą brew do góry i popatrzyła na niego z dołu. Był od niej wyższy o dobre trzydzieści centymetrów. Chciała sobie z niego zakpić mówiąc żeby uważał i się nie pociął, ale jego mina nie wyglądała przyjaźnie, więc z tego zrezygnowała. Chłopak spojrzał na ostrze, a potem na nią.
Chyba nie powinna mówić o Lucy, ale stało się i teraz miała pewne wątpliwości czy pozwoli jej ot tak sobie odejść.
-To… chyba… ja już…
-Nie pójdziesz. –Uciął zanim zdołała wydobyć z siebie całe zdanie.
-Petro na mnie czeka…
-Nie boję się go. Myślisz, że jakiś esauł[4] sprawi, że ucieknę, gdzie pieprz rośnie? Nie żartuj i nie śmiej się z czegoś, czego nie znasz do końca. Teraz… czekam.
Dziewczyna zrobiła kilka kroków w tył, zaczęła uciekać. Na zdrowych nogach biegnąc coraz szybciej oddalała się w niemalże zawrotnym tempie. Chłopak zmusił się, żeby zrobić chociaż jeden ruch chorą nogą. Zawył z bólu. Zamknął oczy i zacisnął mocno zęby. Zamrugał i nabrał powietrza do płuc. Zwinął jedną dłoń w pięść, a drugą mocniej chwycił czekan. Zaczął biec najszybciej jak potrafił, po kilku chwilach ból był tak wielki, że rozlewał się falami na całą nogę, nawet i całe ciało, ale nie dawał za wygraną i cały czas przyspieszał jak tylko mógł. W końcu od blondynki dzieliło go już tylko kilka metrów. Zastanawiał się czy rzucić w nią czekanem, ale zrezygnował. Gdyby to zrobił, Petro znalazłby go wszędzie, gdzie by się nie udał. A możliwości nie było wiele biorąc pod uwagę, że esauł miał konia, a młodzieniec obolałą nogę i pusty żołądek.
Dziewczyna zaczynała się oddalać, bo zwolnił bieg. Nie mogła mu teraz uciec! Nie! Mocniej zacisnął zęby aż chrupło. Szybciej poruszał nogami z jeszcze większym bólem, musiał ją dogonić choćby miało to mieć opłakane skutki dla jego nogi.
Napadł na nią od tyłu. Padła jak kłoda na ziemię. Odwrócił ją twarzą do siebie i przycisnął żeby nie mogła się poruszać.
-Gdzie… -dyszał nie mogąc wydobyć z siebie żadnego ze słów, które znał. Paliło go w gardle i czuł suchość w ustach. Pociemniało mu w oczach, zamknął je na chwilę i spróbował wyrównać oddech.
-Lu…cy… G…dzie?
-Jak ci powiem puścisz mnie i zostawisz w spokoju?
Pokiwał głową, bo nie miał siły użyć do tego jakiegoś słowa, którego i tak by nie wypowiedział w całości.
-Musisz przejść cały las. Dalej jest coraz gęstszy i pełno w nim dzików i zwierzyny, ale jakoś powinno się dać trzymać w miarę jednego kierunku. Cały czas pójdziesz na północ, jak drzewa się skończą zobaczysz mały domek. Powinien tam jeszcze stać, ale jak nie zobaczysz niczego to znaczy, że albo zboczyłeś z drogi, albo Lucy już dawno nie żyje… –Umilkła na chwilę.
-Nie uda ci się tam dostać o własnych siłach… to za daleko. Wiele dni, wiele mil. Z chorą nogą nie przebędziesz nawet części drogi… –Urwała znowu.
-Ale w tym właśnie domku mieszka Lucy, jeżeli oczywiście go znajdziesz…

Wcześniej

Rozkaz był jasny. Wyeliminować jak największą ilość ludzi z armii wroga. Pozbyć się każdego, kto stanie na drodze i nie mieć litości. Być nieczułym i zabić tych, co są po przeciwnej stronie. Walczyć tak, by nie przegrać. Iść do celu po trupach i to dosłownie, bez serca.
Chłopak uzbrojony w szablę i czekan, rozglądał się wokół szukając jakiegoś poruszenia. Ruchu, który oznajmiłby mu, że w pobliżu są jacyś ludzie. Kilka domów jeszcze stało, ale ich stan był bardzo zły, fatalny. Powybijane okna, ściany po części zburzone… Szkło z rozbitych szyb było niemalże na każdym skrawku ziemi. Ale i ta była nie dość, że zraniona ostrymi kawałkami to jeszcze zbrugana krwią zabitych mieszkańców wioski położonej nad rzeką Żółtą.
Chłopak zmrużył oczy próbując się dopatrzeć czegoś, co mu wcześniej umknęło. Szybki ruch. A jednak ktoś tu był. Kolejne poruszenie. Czyli nie jedna osoba ostała się przy życiu. Wytężył słuch i napiął wszystkie mięśnie.
-Lucy, do szopy…
-Ukryj się!
Dobiegły go stłumione szepty mężczyzny i kobiety. Nasłuchując jeszcze chwilę stał nie poruszając się. Przyjrzał się dokładnie najbliższemu i zarazem najmniej uszkodzonemu domkowi, za nim udało mu się dojrzeć niewiele większą od domu, stodołę czy też szopę. Przyczaił się niczym kot. Szybko dobiegł do domostwa i wywarzył drzwi. Byli. Nie zdążyli uciec. Dwoje starszych ludzi, najpewniej małżeństwo. Stary miał w jednej ręce nóż, a drugą trzymał żonę. Kobieta drżała na całym ciele, po policzkach płynęły jej łzy. Widać było, że zaciska mocno zęby, bo szczęka wydawała się być wyraźniej zarysowana.



[1] Ataman- 1. Kozacki przywódca pełniący funkcje polityczne i wojskowe. 2. Także u kozaków dowódca wojskowy albo oddzielnego pododdziału, mający władzę wojskową lub administracyjno-wojskową. 3. Przywódca niezależnego od władzy państwowej oddziału wojskowego albo grupy (niejednokrotnie zbójniczej)   à  http://pl.wikipedia.org/wiki/Ataman
[2] Stanica kozacka- na Rusi (i później w Imperium Rosyjskim) kozacka jednostka administracyjno-osiedleńcza niższego rzędu, najczęściej utożsamiana z wsią.
à http://pl.wikipedia.org/wiki/Stanica_kozacka

[3] Czekan- drzewcowa broń obuchowo-sieczna składająca się z długiego trzonka zakończonego siekierką, zwykle niewielkich rozmiarów, nieco podobna do ciupagi. Od topora bojowego czekan różni się bardziej delikatnym, wąskim żeleźcem, wydatnym, młotkowatym obuchem i zwykle dłuższym styliskiem.
à http://pl.wikipedia.org/wiki/Czekan_%28bro%C5%84%29
[4] Esauł- oficer w dawnych wojskach kozackich. Odpowiadał husarskiemu namiestnikowi, czyli dzisiejszemu majorowi. U kozaków zaporoskich esauł  był zastępcą atamana koszowego.
à http://pl.wikipedia.org/wiki/Esau%C5%82

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)