-Jest
niedostatecznie dobra!
Z trudem
otworzyłam zmęczone oczy. Czułam się jakbym pod powiekami miała uwięzione tony
piasku. Najgorsze było jednak to, że nie cierpiałam na zanik pamięci. Dobrze
pamiętałam jak z Kamilem postanowiliśmy zobaczyć posiadłość Carbonów. Wolałabym
nie pamiętać tego, bo teraz byłam świadoma aż za bardzo, że muszę znajdować się
w środku domu wiedźm. Nawet bez tego wymyśliłabym sobie taką ewentualność.
Kobieta, którą widziałam w lesie musiała być jedną z czarownic. W sumie to
chyba nawet bardzo podobnie sobie ją wyobrażałam, gdy byłam młodsza. Dziewczyna
w czerni z twarzą, na której wiek nie wypisał swych znaków.
Leżałam
na jakimś łożu z baldachimem. Usiadłam, zakręciło mi się w głowie. Czułam ból
każdej kości, każdego mięśnia. To było okropne. Nie miałam nawet dostatecznie
dużo sił, by wstać, więc tylko kręcąc głową na wszystkie strony, starałam się
dojrzeć każdy kąt mojego więzienia. Komnata ustrojona była w dwie barwy. Tam,
gdzie nie królowała czerń, wypływała rzeka szkarłatu. Kiedyś, gdybym czytała
taką książkę, gdzie dziewczyna budzi się w ponurym pokoju, a na każdej z szafek
i niedużym stoliku są poukładane świece różnej długości, pewnie marzyłabym, by
go zobaczyć na własne oczy. Teraz jednak nie odczuwałam takiej potrzeby.
Zmusiłam się by wstać. Podeszłam do okna i odsunęłam czarną zasłonę z
koronkowym zakończeniem. Gdy zobaczyłam niebo, zrobiło mi się słabo. Była
pełnia. Przeszedł mnie dreszcz i omal nie krzyknęłam, gdy odwracając się
spojrzałam w lustro. Owalny jego kształt był osadzony w mosiężnej rzeźbionej
ramie koloru starego złota. Motywy roślinne oplatały całość niczym węże. Moja
twarz odbijała się w nim tak dziwnie, że początkowo jej nie poznałam.
Wyglądałam niemal identycznie jak jedna z sióstr Carbonów. I dodatkowo ta
martwa cisza przerywana tylko przytłumionymi krzykami. Chciałam słyszeć coś, co
by sprawiło, że poczuję się pewniej. Niestety nic takiego się nigdzie nie
pojawiało.
-Piotr
nigdy się nie myli. –dobiegł mnie inny głos. Kobiecy głos tak jak i ten
poprzedni. Usiadłam na łożu i nadsłuchiwałam.
-Nie
wierzę, że to powiedziałaś, Anno! –krzyk przeszył boleśnie moje uszy. Czułam to
jakby tysiące małych igiełek w jednym momencie przeszyły moją błonę bębenkową.
Było to porównywalne z zapaleniem ucha, które miałam w zeszłym roku. Padłam
zmęczona na szkarłatne poduszki.
-Ksenno,
wiesz, że…
-Nie,
Anno. Piotr jeszcze nigdy nie doprowadził do nas odpowiednich osób. I tym razem
ona jest za słaba. Wiesz o tym. Dlaczego nie chcesz się przyznać do porażki?
-Tym
razem jest inaczej. Wyczuwam to, Ksenno. Czy wcześniej mówiłam ci, że ktoś ma
szansę? Nie, tym razem coś się zmieniło. Wyczuwam to.
-Anno,
nie wiem, co Piotr sobie myślał wybierając ją, ale jakaś głupia fanatyczka
naszej historii nie będzie lepsza od kilkudziesięciu tych, które już
sprawdziłyśmy.
Ciężko
oddychając powoli dochodziłam do siebie. W końcu zdenerwowana swoją słabością
podeszłam do olbrzymich mahoniowych drzwi. Olbrzymia klamka również nie była
pozbawiona roślinnych kształtów. Zebrałam w sobie wszystkie siły i naparłam na
nią. Wrota otworzyły się powoli i ze zgrzytem. W tej samej chwili głosy obu
kobiet ucichły. Zrobiłam kilka kroków w przód i zamarłam, gdy moim oczom ukazał
się korytarz. Nie tego się spodziewałam. Oczekiwałam, że zobaczę wiedźmy, że
drzwi będą zamknięte i stąd nie wyjdę. Ale nie. Stały otworem wypuszczając mnie
z komnaty. Ze strachem w sercu skręciłam z prawo i powolnymi krokami zaczęłam
się przemieszczać przed siebie. Czułam się jak w pałacu moich najskrytszych
marzeń. Nie potrafiłam opanować łez, które zaczęły ronić moje oczy. Jeżeli
zaraz miałam umrzeć, a kierunek, który obrałam był drogą wprost do mej zguby,
było warto.
Niezbyt
szeroki korytarz kilka metrów przede mną rozwidlał się na dwie części, więc nie
wiedziała, co będzie dalej. Teraz jednak po obu jego stronach mogłam podziwiać
wielkie obrazy oprawione, tak jak lustro w moim pokoju, w ramy ze starego złota
oplecione roślinnymi wzorami, gdzieniegdzie wydawało mi się, że widzę głowy
węży wplecione w cały ten kunsztowny portret. Stąpając po grubym bordowym
dywanie, nadal nie mogłam wyjść z podziwu, co jakiś czas na ścianach wisiały
pochodnie, każda się paliła. Nie były sztuczne jak w sklepach, były prawdziwe,
żywy ogień oświetlał korytarz. Postanowiłam wejść do pierwszych drzwi na prawo,
nacisnęłam klamkę i stanęłam jak wryta.
Dwie
kobiety. Dwie wiedźmy. Obie w czerni. Obie o oczach żarzących się jak dwa
węgle. Obie o włosach do połowy uda. Obie w koronkowych sukniach. Obie patrzyły
wprost na mnie, a ja nie potrafiłam się poruszyć ani nawet odezwać. Byłam jak
sparaliżowana. Wszelkie siły odpłynęły ode mnie. Zawsze chciałam je zobaczyć,
ale ten widok mnie przerażał.
Komnata ta
była zupełnie inna. Przerażała mnie. Paraliżowała. Od wewnętrznej strony drzwi
narysowany był pentagram. Na podłodze porozstawiane świece, tylko ich blask
rozświetlał wnętrze pomieszczenia. Czarne meble były nieproporcjonalnie duże. Olbrzymia
szafa górowała w pokoju. Moje ciało zamarło już dobrą chwilę temu, teraz
poruszały się tylko oczy gotowe zbadać każdy zakamarek. I tu okno było zasłonięte
czarną zasłoną z koronkowym wykończeniem. Spojrzałam w górę. Duży żyrandol
zawieszony na środku sufitu niespokojnie trzymał się na swoim miejscu. Gdyby na
kogoś spadł, z pewnością zabiłby od razu. I w nim były świece, tyle, że nie
zapalone. Wisiał na grubych łańcuchach. Miałam ochotę skulic się gdzieś w kącie
i zamknąć oczy, ale w rogu komnaty stała połyskująca czernią trumna. Była otwarta,
nie widziałam zbyt dobrze jej wnętrza, ale co do jednego byłam pewna. Wyścielana
była czerwonym materiałem, który wyglądał na bardzo delikatny. Dwie kobiety
siedziały na środku pomieszczenia w dużych fotelach na metalowych nóżkach. I tu
nie było dziwne, że były to czarne fotele, z tą różnicą, że jeden z nich
dodatkowo miał szkarłatne dodatki.
-Mówiłam
ci, że nie jest wystarczająco dobra. –odezwała się ta o włosach krętych,
poplątanych. Niewiele niższa od drugiej. Bladej twarzy smaku nadawały jedynie podkreślone
czarnym kolorem oczy i ciemnoróżowe usta.
Odziana w suknię lekką i cienką, składającą się tylko z warstw koronki.
-Wiem,
ale… jest zagubiona, nie zna nas, nie wie co się z nią dalej stanie. Musimy jej
dać szansę, by się odnalazła. –poczułam nagle jakieś pozytywne bliżej nieokreślone
uczucie do tej kobiety. Miała na sobie ciężką, długą aż do ziemi czarną suknię
z gorsetem przeplatanym fioletową wstążką. Poznałam ją po kilku chwilach,
dopiero gdy się bardziej przyjrzałam, rozpoznałam w niej dziewczynę ze
sztyletem. Tą o krwistoczerwonych ustach, tą z lasu. Teraz nie wyglądała tak
spokojnie jak ją zapamiętałam. Proste czarne włosy miała rozpuszczone,
zakrywały jej połowę twarzy, więc nic dziwnego, że jej nie rozpoznałam.
Obie były
niesamowicie mroczne i piękne zarazem. Gdyby to nie działo się naprawdę,
marzyłabym o założeniu podobnej sukni, ale w obecnej chwili miałam ochotę uciec
stąd jak najdalej. Paraliżujący strach ani myślał mnie opuścić. Nie potrafiłam
nad nim zapanować. Nie wiem czego się bardziej bałam, ich czy tego, że miały
plany co do mnie. Plany, których nie znałam. Nie byłam w stanie nawet
przypuszczać, co mogą chcieć ze mną zrobić. Cokolwiek to było, stanowiło dla
nich ważną sprawę.
-Ksenno –odezwała
się znowu dziewczyna z lasu. –może czas posłać po Paulinnę? Ona rozwieje nasze
wątpliwości, co do dziewczyny.
Mimowolnie
zadrżałam. Kim była Paulinna? Czy kolejną wiedźmą?
-Anno,
już to zrobiłam, przybędzie o trzeciej.
Rozmawiały
jakby mnie tam nie było. Chciałam krzyknąć żeby wreszcie zwróciły na mnie
uwagę, a nie pozostawiały w wielkiej niewiadomej, ale nie byłam przekonana co
do tego, jak zareagują na taki ruch z mojej strony. Więc nadal czekałam w
bezruchu.
-Dobrze, siostro. A więc idź dziewczyno do swojej
komnaty. Gdy przyjdę po ciebie masz być gotowa na spotkanie z Paulinną. Ubrania
znajdziesz w kufrze obok łóżka. –Anna wstała z fotela. Wzrok miała utkwiony we
mnie. Podeszła do szafki tuż obok mnie. Wstrzymałam oddech przez kilka sekund. Kobieta
wyciągnęła butelkę z ciemnozielonego szkła i wróciła na swoje miejsce. Wypuściłam
powietrze, gdy wzięłam oddech poczułam krew. Miałam wrażenie jakby woń kobiety
unosiła się przede mną i obok mnie. Jakby nasączyła powietrze. Po chwili zapach
ten wypełniły róże. Równocześnie z tym, zobaczyłam jak Anna otwiera butelkę i
wlewa ciemnoczerwony płyn do dwóch… Krzyknęłam na widok kufli z czaszek, które
wypełnił trunek. Nawet na mnie nie spojrzały. Uciekłam do swojej komnaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)