niedziela, 15 grudnia 2013

Trójca zamczyska Carbonów part 2

Świeżutko napisany rozdzialik zaczętego wczoraj opowiadania. Mam nadzieję, że będzie lepszy niż poprzedni.


-Jest niedostatecznie dobra!
Z trudem otworzyłam zmęczone oczy. Czułam się jakbym pod powiekami miała uwięzione tony piasku. Najgorsze było jednak to, że nie cierpiałam na zanik pamięci. Dobrze pamiętałam jak z Kamilem postanowiliśmy zobaczyć posiadłość Carbonów. Wolałabym nie pamiętać tego, bo teraz byłam świadoma aż za bardzo, że muszę znajdować się w środku domu wiedźm. Nawet bez tego wymyśliłabym sobie taką ewentualność. Kobieta, którą widziałam w lesie musiała być jedną z czarownic. W sumie to chyba nawet bardzo podobnie sobie ją wyobrażałam, gdy byłam młodsza. Dziewczyna w czerni z twarzą, na której wiek nie wypisał swych znaków.
Leżałam na jakimś łożu z baldachimem. Usiadłam, zakręciło mi się w głowie. Czułam ból każdej kości, każdego mięśnia. To było okropne. Nie miałam nawet dostatecznie dużo sił, by wstać, więc tylko kręcąc głową na wszystkie strony, starałam się dojrzeć każdy kąt mojego więzienia. Komnata ustrojona była w dwie barwy. Tam, gdzie nie królowała czerń, wypływała rzeka szkarłatu. Kiedyś, gdybym czytała taką książkę, gdzie dziewczyna budzi się w ponurym pokoju, a na każdej z szafek i niedużym stoliku są poukładane świece różnej długości, pewnie marzyłabym, by go zobaczyć na własne oczy. Teraz jednak nie odczuwałam takiej potrzeby. Zmusiłam się by wstać. Podeszłam do okna i odsunęłam czarną zasłonę z koronkowym zakończeniem. Gdy zobaczyłam niebo, zrobiło mi się słabo. Była pełnia. Przeszedł mnie dreszcz i omal nie krzyknęłam, gdy odwracając się spojrzałam w lustro. Owalny jego kształt był osadzony w mosiężnej rzeźbionej ramie koloru starego złota. Motywy roślinne oplatały całość niczym węże. Moja twarz odbijała się w nim tak dziwnie, że początkowo jej nie poznałam. Wyglądałam niemal identycznie jak jedna z sióstr Carbonów. I dodatkowo ta martwa cisza przerywana tylko przytłumionymi krzykami. Chciałam słyszeć coś, co by sprawiło, że poczuję się pewniej. Niestety nic takiego się nigdzie nie pojawiało.  
-Piotr nigdy się nie myli. –dobiegł mnie inny głos. Kobiecy głos tak jak i ten poprzedni. Usiadłam na łożu i nadsłuchiwałam.
-Nie wierzę, że to powiedziałaś, Anno! –krzyk przeszył boleśnie moje uszy. Czułam to jakby tysiące małych igiełek w jednym momencie przeszyły moją błonę bębenkową. Było to porównywalne z zapaleniem ucha, które miałam w zeszłym roku. Padłam zmęczona na szkarłatne poduszki.
-Ksenno, wiesz, że…
-Nie, Anno. Piotr jeszcze nigdy nie doprowadził do nas odpowiednich osób. I tym razem ona jest za słaba. Wiesz o tym. Dlaczego nie chcesz się przyznać do porażki?
-Tym razem jest inaczej. Wyczuwam to, Ksenno. Czy wcześniej mówiłam ci, że ktoś ma szansę? Nie, tym razem coś się zmieniło. Wyczuwam to.
-Anno, nie wiem, co Piotr sobie myślał wybierając ją, ale jakaś głupia fanatyczka naszej historii nie będzie lepsza od kilkudziesięciu tych, które już sprawdziłyśmy.
Ciężko oddychając powoli dochodziłam do siebie. W końcu zdenerwowana swoją słabością podeszłam do olbrzymich mahoniowych drzwi. Olbrzymia klamka również nie była pozbawiona roślinnych kształtów. Zebrałam w sobie wszystkie siły i naparłam na nią. Wrota otworzyły się powoli i ze zgrzytem. W tej samej chwili głosy obu kobiet ucichły. Zrobiłam kilka kroków w przód i zamarłam, gdy moim oczom ukazał się korytarz. Nie tego się spodziewałam. Oczekiwałam, że zobaczę wiedźmy, że drzwi będą zamknięte i stąd nie wyjdę. Ale nie. Stały otworem wypuszczając mnie z komnaty. Ze strachem w sercu skręciłam z prawo i powolnymi krokami zaczęłam się przemieszczać przed siebie. Czułam się jak w pałacu moich najskrytszych marzeń. Nie potrafiłam opanować łez, które zaczęły ronić moje oczy. Jeżeli zaraz miałam umrzeć, a kierunek, który obrałam był drogą wprost do mej zguby, było warto.
Niezbyt szeroki korytarz kilka metrów przede mną rozwidlał się na dwie części, więc nie wiedziała, co będzie dalej. Teraz jednak po obu jego stronach mogłam podziwiać wielkie obrazy oprawione, tak jak lustro w moim pokoju, w ramy ze starego złota oplecione roślinnymi wzorami, gdzieniegdzie wydawało mi się, że widzę głowy węży wplecione w cały ten kunsztowny portret. Stąpając po grubym bordowym dywanie, nadal nie mogłam wyjść z podziwu, co jakiś czas na ścianach wisiały pochodnie, każda się paliła. Nie były sztuczne jak w sklepach, były prawdziwe, żywy ogień oświetlał korytarz. Postanowiłam wejść do pierwszych drzwi na prawo, nacisnęłam klamkę i stanęłam jak wryta.
Dwie kobiety. Dwie wiedźmy. Obie w czerni. Obie o oczach żarzących się jak dwa węgle. Obie o włosach do połowy uda. Obie w koronkowych sukniach. Obie patrzyły wprost na mnie, a ja nie potrafiłam się poruszyć ani nawet odezwać. Byłam jak sparaliżowana. Wszelkie siły odpłynęły ode mnie. Zawsze chciałam je zobaczyć, ale ten widok mnie przerażał.
Komnata ta była zupełnie inna. Przerażała mnie. Paraliżowała. Od wewnętrznej strony drzwi narysowany był pentagram. Na podłodze porozstawiane świece, tylko ich blask rozświetlał wnętrze pomieszczenia. Czarne meble były nieproporcjonalnie duże. Olbrzymia szafa górowała w pokoju. Moje ciało zamarło już dobrą chwilę temu, teraz poruszały się tylko oczy gotowe zbadać każdy zakamarek. I tu okno było zasłonięte czarną zasłoną z koronkowym wykończeniem. Spojrzałam w górę. Duży żyrandol zawieszony na środku sufitu niespokojnie trzymał się na swoim miejscu. Gdyby na kogoś spadł, z pewnością zabiłby od razu. I w nim były świece, tyle, że nie zapalone. Wisiał na grubych łańcuchach. Miałam ochotę skulic się gdzieś w kącie i zamknąć oczy, ale w rogu komnaty stała połyskująca czernią trumna. Była otwarta, nie widziałam zbyt dobrze jej wnętrza, ale co do jednego byłam pewna. Wyścielana była czerwonym materiałem, który wyglądał na bardzo delikatny. Dwie kobiety siedziały na środku pomieszczenia w dużych fotelach na metalowych nóżkach. I tu nie było dziwne, że były to czarne fotele, z tą różnicą, że jeden z nich dodatkowo miał szkarłatne dodatki.
-Mówiłam ci, że nie jest wystarczająco dobra. –odezwała się ta o włosach krętych, poplątanych. Niewiele niższa od drugiej. Bladej twarzy smaku nadawały jedynie podkreślone czarnym kolorem oczy i ciemnoróżowe usta.  Odziana w suknię lekką i cienką, składającą się tylko z warstw koronki.
-Wiem, ale… jest zagubiona, nie zna nas, nie wie co się z nią dalej stanie. Musimy jej dać szansę, by się odnalazła. –poczułam nagle jakieś pozytywne bliżej nieokreślone uczucie do tej kobiety. Miała na sobie ciężką, długą aż do ziemi czarną suknię z gorsetem przeplatanym fioletową wstążką. Poznałam ją po kilku chwilach, dopiero gdy się bardziej przyjrzałam, rozpoznałam w niej dziewczynę ze sztyletem. Tą o krwistoczerwonych ustach, tą z lasu. Teraz nie wyglądała tak spokojnie jak ją zapamiętałam. Proste czarne włosy miała rozpuszczone, zakrywały jej połowę twarzy, więc nic dziwnego, że jej nie rozpoznałam.
Obie były niesamowicie mroczne i piękne zarazem. Gdyby to nie działo się naprawdę, marzyłabym o założeniu podobnej sukni, ale w obecnej chwili miałam ochotę uciec stąd jak najdalej. Paraliżujący strach ani myślał mnie opuścić. Nie potrafiłam nad nim zapanować. Nie wiem czego się bardziej bałam, ich czy tego, że miały plany co do mnie. Plany, których nie znałam. Nie byłam w stanie nawet przypuszczać, co mogą chcieć ze mną zrobić. Cokolwiek to było, stanowiło dla nich ważną sprawę.
-Ksenno –odezwała się znowu dziewczyna z lasu. –może czas posłać po Paulinnę? Ona rozwieje nasze wątpliwości, co do dziewczyny.
Mimowolnie zadrżałam. Kim była Paulinna? Czy kolejną wiedźmą?
-Anno, już to zrobiłam, przybędzie o trzeciej.
Rozmawiały jakby mnie tam nie było. Chciałam krzyknąć żeby wreszcie zwróciły na mnie uwagę, a nie pozostawiały w wielkiej niewiadomej, ale nie byłam przekonana co do tego, jak zareagują na taki ruch z mojej strony. Więc nadal czekałam w bezruchu.
-Dobrze, siostro. A więc idź dziewczyno do swojej komnaty. Gdy przyjdę po ciebie masz być gotowa na spotkanie z Paulinną. Ubrania znajdziesz w kufrze obok łóżka. –Anna wstała z fotela. Wzrok miała utkwiony we mnie. Podeszła do szafki tuż obok mnie. Wstrzymałam oddech przez kilka sekund. Kobieta wyciągnęła butelkę z ciemnozielonego szkła i wróciła na swoje miejsce. Wypuściłam powietrze, gdy wzięłam oddech poczułam krew. Miałam wrażenie jakby woń kobiety unosiła się przede mną i obok mnie. Jakby nasączyła powietrze. Po chwili zapach ten wypełniły róże. Równocześnie z tym, zobaczyłam jak Anna otwiera butelkę i wlewa ciemnoczerwony płyn do dwóch… Krzyknęłam na widok kufli z czaszek, które wypełnił trunek. Nawet na mnie nie spojrzały. Uciekłam do swojej komnaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)