sobota, 21 grudnia 2013

Trójca zamczyska Carbonów part 4a

Długo nie mogłam znaleźć czasu, by przystanąć i co nie co napisać. Dzisiaj jednak udało mi się, w domu na komputerze opowiadanie mam podzielone na rozdziały. Tutaj zapowiadam Wam, że to połowa 4 rozdziału, a jak dobrze pójdzie to jutro zobaczycie, co dalej stanie się z dziewczyną bez imienia.



Stałam na wzgórzu tuż obok dwóch czarownic. Jedna jak i druga czernią spowita, a ja tuż obok, tak blisko. Niewiele się od nich różniłam. Zastygłe w bezruchu wyglądały jakby czekały na ruch przeciwnika. Anna włosy miała spięte w kok, nie zdążyłam zauważyć, kiedy zmieniła uczesanie, a byłam przecież cały czas tuż za nią, od wyjścia z mojej komnaty. Teraz dopiero dojrzałam, że doły jej włosów są czerwone. Czarne legginsy i czarna sukienka, właściwie to była tunika. Obcisła podkreślała jej figurę. Przerażająco blada twarz lśniła w blasku księżyca. Bordowe tym razem usta kusiły, by nie jednego młodego mężczyznę by ich dotknąć. Złożyć na jej wargach namiętny pocałunek pełen obietnic, których by i tak nie zdołali spełnić. Czarne oczy oprawione jak w oprawki czarnym eyelinerem i kredką nadawały w jej spojrzeniu władczości. Mówiły, że ich właścicielka nie zna odmownych odpowiedzi.
Ksenna zatrzymana w bezruchu nawet nie oddychała. Nie miałam pojęcia jak to robi. Oczy miała utkwione w czymś, co było po za moim zasięgiem. W również czarnej sukni, tyle że z gorsetem i czarnymi koronkowymi rękawiczkami, śmiertelnym wyrazem twarzy. Nie miałam pojęcia ile lat mają obie siostry, ale z pewnością wyglądały na dużo starsze i poważniejsze niż w rzeczywistości. Księżyc nadal w pełni oświetlał całe połacie ziemi. Moje spojrzenie, co jakiś czas padało na dyby, a co jakiś na pętlę z sznura powieszoną na wiekowym grubym drzewie. Czułam się jak w jakimś horrorze. Dodatkowo, co jakiś rozlegało się pohukiwanie sowy. Za każdym razem coraz bliższe i dalsze zarazem. Dreszcze przechodziły po całym moim ciele. Było mi zimno i chciałam do domu. Jednak coś mnie tutaj trzymało. Może mogłam uciec. Może nie. Teraz jeszcze jednak tego nie planowałam. Nadstawiłam uszy.  Słyszałam coś. I kolejne pohukiwanie sowy. Wtem na wzgórze wtoczyła się czarna karoca zaprzężona w białe, dla kontrastu konie. Woźnica miał zakrytą twarz. Nie mogłam, więc stwierdzić czy jest stary czy też młody. Zziajane zwierzęta ciężko oddychały. Z powozu majestatycznie wysiadła kobieta. Nie w sukni. Dla miłej odmiany w spodniach, ale czarnych i płaszczu. Zaczęła kroczyć w kierunku sióstr.
Na jej widok obie ożywiły się i stanęły przede mną. Słyszałam jak Annie bije serce. Nagle rozległy się pojedyncze bębny. Przerażona zaczęłam się gorączkowo rozglądać szukając źródła dźwięków. Usłyszałam rechot niczym jednej z ropuch. Kobieta stojąca przed siostrami zrzuciła z siebie płaszcz. Ujrzałam jej twarz. Łzy same zaczęły płynąć. Chciałam się do kogoś przytulić. Chciałam cicho chlipać w poduszkę. Chciałam nie czuć się sama na tym wielkim świecie. Włosy kobiety były ostrzyżone na jeża i pofarbowane na ostry rudy. Jedno jak i drugie ucho niemal w całości zakrywały kolczyki. Lewa brew była przekłuta i nos też. Oczy umalowane na czarno, podkreślone czarnym cieniem. Uśmiechnęła się szeroko ukazując po trzy kolczyki w górnej jak i dolnej wardze. Zadrżałam na widok jej zębów. Spiłowała je tak by były jak kły wampira. Tak jak siostry. One też miały takie uzębienie. Jak krwiopijcy.
Wtem niespodziewanie ktoś zaczął grać na bębnach ze zdwojoną siłą. Jak do mikrofonu. Pojedyncze drzewa wydawały się niczym olbrzymie wiekowe głośniki odbijające szaleńcze głosy. Przeraźliwe krzyki zaczęły narastać mieszając się z bębnami. Znałam je. Kruki. Czarne ptaszyska nadlatywały z zachodu, prosto w polanę. Zaczęły tworzyć kręgi, potem jeden wielki, otaczając mnie, siostry i kobietę z karocy.
-Jest gotowa. –mruknęła Ksenna i razem z Anną odsunęły się ode mnie. –To jest Paulinna.
Odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył, gdy kobieta zbliżyła się do mnie.
-Nie bój. Krzyczeć możesz, ale okrzyki nic ci nie pomogą. To… może troszkę zaboleć. –głos Paulinny był opanowany, spokojny i łagodny, ale spojrzenie przewiercało mnie na wylot. Wolałam dużo bardziej siostry. –A teraz bądź grzeczną dziewczynką i się rozbierz. Dobrze?
-Nie. –odpowiedziałam i już zrobiłam krok przed siebie. Byle dalej od niej, ale chwyciła mnie mocno za ramię. Próbowałam się wyrwać, ale była zadziwiająco silna. Nawet nie myślała puścić.  Zdenerwowana, że jestem aż tak słaba, napięłam mięśnie z całej siły i jeszcze raz spróbowałam ucieczki. Ona się nie odzywała ni słowem.
-Skończyłaś?
-Nie! –warknęłam i kopnęłam ją w brzuch. Leniwie mnie puściła, a potem uderzyła w prawy policzek aż się zatoczyłam. Jednym ruchem znów mnie pochwyciła, wyciągnęła nóż. Przytrzymała suknię u góry, wetknęła za nią ostrze i jednym ruchem rozcięła materiał. Chwyciła za niego i wyswobodziła mnie z obięć dopasowanej sukienki. Zbyt osłabiona po jej ciosie, nie zareagowałam na to. Osunęłam się na ziemię.  Chwyciła mnie od tyłu i wykręciła ręce, bym była niezdolna do jakichkolwiek ruchów.
-A teraz patrz, kochana. –szepnęła cichutko do mojego ucha. Dźwięki powoli ucichały. Nigdy mi nikt nie uwierzy, jeżeli powiem co się potem stało. Ja sama mam z tym niemały problem. Ale życie to chyba jedna z tych historii, gdzie prawda miesza się z ludzkim koszmarem.
Kruki utworzyły lej, który przetoczył się po całym wzgórzu. Bębny ucichły. Czarne ptaszyska uformowały się w rząd, a potem jeden po drugim stawały na ziemi obok dyb. Popiół uniósł się ponad ziemię przysłaniając niebo. Szary świat oszpecony został z kruczych krzyków. Wszystko zatrzymało się w głuchej ciszy. Ale trwało to tylko kilka sekund. Serce mi przeraźliwie biło, czułam taką adrenalinę, że wykręcone ręce nie były skażone bólem. Krucze postacie usiadły na ziemi. Na chwilę zasłonił je dym. Z trudem odwróciłam głowę. Anna rozpalała ognisko. Ogień pochłaniał najbliższe drzewo, ale ona wydawała się być skupiona na czymś innym. Chciałam wiedzieć na czym, ale Paulinna skutecznie mi ograniczała zdobycie takiej wiedzy. Krucze postacie, kruki w ludzkiej postaci zaczęły rytmicznie grać na bębnach. Powoli kształtowały się ich twarze. Rozpoznałam w nich osoby, które przepadły bez wieści w poprzednich latach. Ich ciała znaleziono i pochowano. Teraz na własne oczy mogłam powiedzieć, że są żywi albo, ‘jak żywi’, nie wiedziałam niestety kim byli w rzeczywistość. Teraźniejszość miała za bardzo rozmyte kontury.
Na polankę wszedł... Kamil! Chciałam krzyknąć, ale Paulinna zasłoniła mi usta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)