sobota, 14 grudnia 2013

Trójca zamczyska Carbonów part 1

Nie miałam serca przez dłuższy czas, by się zabrać i coś napisać.
Dziś udało mi się to zmienić, ale nie wiem na jak długo.
Mam nadzieję, że jest w miarę poprawnie i bez błędów :P




Lubicie historie ze szczęśliwymi zakończeniami? Ja też je zawsze lubiłam. Najgorsza książka to ta, która kończy się tak, że masz ochotę ją chwycić i rzucić o ścianę, a potem przez całą noc płaczesz, bo zakończyła się nieszczęśliwie dla bohaterów.
Ja gram dziś w innej powieści, która nie ma końca, więc nie jest mi łatwo powiedzieć czy rzucę ją w kąt czy to ona wyrzuci mnie ze swego środka…

Intuicyjnie uchyliłam głowę. Na mojej ławce wylądowała pomięta papierowa kula. Niechętnie rozwinęłam ją i wyprostowałam kartkę.

To co? Idziemy zwiedzić posiadłość Carbonów?
K.

Zdenerwowana zmięłam kartkę i rzuciłam przed siebie trafiając do kosza. Jedno słowo, jedno imię. Kamil. Chłopak od czasów gimnazjum starał się ze mną umówić, ale za każdym razem udawało się go jakoś zbyć. Rzucał różne propozycje. Kino. Kolacja. Spacer. Proponował mi nawet korepetycje z matmy, która była dla mnie czarną magią, a dla niego błahostką. Nigdy się nie zgodziłam, teraz jednak byłam niemal pewna, że ulegnę. Wiedział, że niesamowicie mnie ciekawi tajemnica posiadłości Carbonów. W miasteczku nie krążyło wiele legend ani plotek na temat tej rodziny. To znaczy było ich dużo dla przeciętnego człowieka, ale dla mnie za mało. Szukałam w Internecie wiadomości na ich temat, ale nie znalazłam. Wypytywałam ludzi, ale oni za mało wiedzieli. Krążyły plotki, ale jedna niewiele się różniła od drugiej. Marzyłam o tym, by wejść do ich domu i zerknąć w każdy kąt każdego pomieszczenia. Chciałam spotkać właścicielki, o ile nie były tylko tą wymyśloną częścią plotek. Wiedziałam, że nikt dobrowolnie ze mną nie poszedł. Wymowa samego nazwiska tej rodziny wywoływała strach, ale nie we mnie. U mnie tylko pobudzało to ciekawość. Niestety nie wiedziałam dokładnie, gdzie znajduje się dom wyglądający jak zamczysko, gdzie mieszkają dwie kobiety, których nikt nigdy nie widział, które były nazywane wiedźmami. Słyszałam, że nigdy nie opuszczają swej posiadłości, nikt nie wiedz dział jak mają na imię, ile mają lat. Wiadomo było tylko, że wszelkie sprawy załatwiał za nie ogrodnik domostwa. Podobno był bliskim przyjacielem ich ojca, gdy ten zmarł, mężczyzna dobrowolnie został by dalej strzec zamczyska. Sama nigdy go nie widziałam, ale chodziły pogłoski, że był również grabarzem w sąsiednim miasteczku. Ludzie rzadko go widywali, ale niemal każdy był pewien, że owy ogrodnik nie różni się zbytnio od pozostałych mieszkańców, miał spracowane dłonie i twarz o ostrych rysach, siwiejące włosy były przerzedzone. Tak słyszałam, ale i tak wolałabym go zobaczyć na żywo.
Za najbardziej znane plotki uznałam te, które mówiły o tym, że za domem było wzgórze, na którym stały dyby oraz te, które… mogły być prawdziwe, ale nie musiały, jak wszystkie inne zresztą. Ludzie najbardziej bali się mieszkanek posiadłości Carbonów, ponieważ podobno w lesie okalającym zamczysko zabito podobno kiedyś dwie dziewczyny, jedna w wieku 12 lat, druga w wieku lat 24, jej siostra. Ale to było bardzo dawno temu. Ostatnio udało mi się dowiedzieć czegoś nowego. Chłopak od mojej siostry pracował w policji, męczyłam go bardzo długo, aż mi wreszcie opowiedział coś więcej na temat wiedźm. Co roku późną jesienią lub wczesną zimną, gdy jeszcze nie było śniegu, ginęły dwie osoby. Były to dwie dziewczyny schematycznie w wieku 12 i 24 lat, 13 i 26 lat, 14 i 28 lat, 15 i 30 lat. Co dwa lata zaś znajdowano ciała chłopaka i dziewczyny, i tu był schemat, ale troszkę inny, chłopak był zawsze w wieku dziewczyny lub starszy o roku, dwa lub trzy, nie więcej. Zjawisko to zaobserwowano już w roku 1964, początkowo ludzie się jakoś bardzo tym nie przejmowali. W 1964 i 1965 nie działo się nic dziwnego. W następnych latach ktoś zauważył, że giną co roku dwie osoby w identycznym czasie. Powiedział to policji, trzy dni później znaleziono jego ciało. Został zasztyletowany. Nie zginął tak jak ludzie w schemacie, bo przyczyny śmierci tamtych nie udało się ustalić. Wyglądali tak jakby zmarli śmiercią naturalną. Nie mieli żadnych ran na ciele, blizn ani siniaków.
Miałam szesnaście lat i biorąc pod uwagę schemat, nie powinna czekać mnie śmierć na terenie wiedźm. W tym roku była kolej na dwie dziewczyny. Niesamowite jak łatwo mogłam o tym myśleć, nie potrafiłam się tym przejmować. Chciałam wreszcie zobaczyć zamek Carbonów, jeżeli nie wchodzić do środka to chociaż zobaczyć jak wygląda na zewnątrz. Wiedziałam, że nikt mnie do niego nie zaprowadzi, nie powie, gdzie mam iść by tam dotrzeć, nie pójdzie ze mną. Do tego czasu było to wszystko po za moim zasiągiem, aż tu nagle mam szansę spełnić swoje największe marzenie. Byłam skłonna ponieść każdą ofiarę, by wreszcie zobaczyć te, których się wszyscy obawiali. Nie umiałam, co prawda walczyć, byłam słaba i nie miałam szans na wygranie walki z wściekłym psem, a co dopiero z wielkimi wiedźmami, zakładając oczywiście, że nie były wymyślone przez rodziców, którzy zmuszali dzięki nim swoje dzieci, by zjadły cały obiad.
-Kto to był? –głos nauczyciela sprawił, że podniosłam wzrok z kosza na jego twarz. Nie było sensu udawać, że nie wiem. Z ociąganiem westchnęłam i powiedziałam, że to ja.
--Do dyrektora! I to już!
Leniwie wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy z ławki kiedy kolejna papierowa kulka trafiła mnie w plecy, zdenerwowana pochwyciłam ją i rzuciłam prosto w Kamila. Założyłam plecak na ramię i skierowałam się w stronę drzwi.
-Chcesz coś powiedzieć? –zapytał pan od historii. Zatrzymałam się i spojrzałam mu prosto w oczy nie mając zamiaru bawić się w skruszoną. Pokiwałam przecząco głową i dodatkowo powiedziałam
-Nie, proszę pana. Gdyby Kamil we mnie nie rzucił, wtedy nie byłoby sprawy. Tak czy siak to nie moja wina, że jednak we mnie rzucił, a ja odrzuciłam. Jeżeli pan teraz się mi przyglądał to widział pan, że nie byłam z tego zadowolona. –fuknęłam. –Mogę już iść?
Nauczyciel zaczerwienił się po same uszy ze złości. Nigdy nie widział bym się tak zachowywała, ale ten dzień od samego początku źle się zaczął, a ja nie miałam siły udawać, że jestem happy i go słucham. Dziwiłam się wprawdzie, że wcześniej mnie nie wyrzucił, widział przecież, że czytałam mangę pod ławką. Upomniał trzy razy, ale nic ponad to. Aż do teraz.
-W takim razie oboje do gabinetu dyrektora!
Poczułam satysfakcję, że nie pójdę sama, ale i gniew, że w ogóle muszę iść. Jednocześnie wzbierało się we mnie podniecenie, którego nie mogłam opanować. Wzbierały się we mnie chęci spełnienia marzeń. Zawsze starałam się chodzić do szkoły, niemal zawsze byłam obecna. W tej chwili miałam ochotę opuścić tą dziurę i się wynosić jak najdalej. Wychodząc z sali trzasnęłam głośno drzwiami zamykając je przed nosem Kamilowi. Usłyszałam krzyk pana od historii, ale gdy wychylił się by mnie upomnieć, byłam już w połowie drogi do piwnicy, gdzie mieliśmy szafki. Szybko dobiegłam do swojej, przebrałam buty, zabrałam bluzę i wyszłam ze szkoły. Wiedziałam, że będzie piekło jak rodzice się dowiedzą, ale jakoś nie mogłam się tym przejmować. Czekałam aż Kamil wyjdzie ze szkoły. Na szczęście nie trwało to długo.
-Na motor! Szybko! –usłyszałam jak woła do mnie. Normalnie zaczęłabym panikować, że się boję, że nie umiem jeździć, ale nie dziś. Poczekałam aż do mnie dobiegnie.
-To nie randka. Jasne? –warknęłam mu do ucha. Mruknął coś w odpowiedzi, co można by różnie zinterpretować. Ruszyliśmy, by spełnić jedno moje marzenie. Największe ze wszystkich. To, które było szaleństwem i wielką niewiadomą.

-Jesteś pewien, że to tutaj? Nic nie widzę. –zniecierpliwiona zaczęłam się rozglądać. Postanowiliśmy przejść na piechotę, bo motor robił zbyt wiele hałasu. Przedzieraliśmy się przez las. Właściwie nie można by tego nazwać tym słowem. Ogołocone z liści drzewa były niesamowite, jedne wysokie, inne znowu mojego wzrostu. Puste gałęzie chwiały się na lekkim wietrze. Stanęłam w miejscu zafascynowana, szliśmy od godziny. Krajobraz szybko się zmieniał. Początkowo był to normalny jesienny las z kolorowymi drzewkami, teraz już tylko puste trupy ulegały powiewom powietrza. Nie było już ściółki, popiół, coraz więcej popiołu. Bałam się, że za niedługo nogi będą nam w nim zapadać jak w ruchomych piaskach. I kruki. Wszędzie pełno kruków. Te czarne ptaszyska mnożyły się. Z każdym krokiem było ich coraz więcej.
-Za niedługo będziemy.
-Skąd to możesz wiedzieć? Przecież nic nie widać! Tyle tych ptaszysk, że się robi od nich ciemno!
-Popatrz przed siebie. Widzisz tamtą górę? –Kamil wskazał palcem coś. Coś, bo tego nie widziałam. Nie widziałam tak dobrze jak on. Wzrok miałam zniszczony od nadmiernego czytania książek i mang. Bałam się, że za niedługo będę musiała nosić okulary. Po kilkudziesięciu metrach zobaczyłam dopiero jakiś ciemny nieokreślony kształt. Popiół owiał obraz zamczyska, które rosło w miarę jak zbliżaliśmy się do niego. Kruki zaczęły wydawać z siebie tak głośne dźwięki i piskliwe, potem szorstkie, że musiałam zatkać uszy. Nie mogłam tego znieść, były jak zaklęci ludzie wołający o przywrócenie ich do życia. Zaczęłam krzyczeć,nie potrafiłam już tak dłużej. Rzuciłam spojrzenie w bok i przypadkowo zobaczyłam wzgórze, tuż za posiadłością Carbonów. Stały na nim dyby, jedne obok wysokiego łysego drzewa, drugie kilka metrów dalej. Przerażona zadrżałam. Kruki ucichły. Wtedy spostrzegłam, że nigdzie nie ma Kamila. Tchórz! Zostawił mnie samą!
-Kamil! Ty tchórzu! –wrzeszczałam na całe gardło. Nie obchodziło mnie to, że ktoś może usłyszeć. Jeżeli był w pobliżu. Ale pewnie nikogo nie było. –Ty draniu!
Miałam ochotę wypuścić z siebie szereg przekleństw i obelg i zrobiłabym to gdyby nie szelest. Zaczęłam się rozglądać dookoła. Chciałam panikować, gdy zobaczyłam jakąś postać w czerni. Nie widziałam jej zbyt dobrze. Widziałam  tylko, że się zbliża. Odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył. Gdy była już tylko kilka metrów ode mnie, spostrzegłam, że to kobieta. Długie czarne włosy miała splecione w luźny warkocz. Wiatr przebierał na sile w miarę jak się zbliżała. Nie byłam w stanie dostrzec twarz. Dojrzałam coś innego.
W ręce trzymała nóż. Ostrze błysnęło w świetle księżyca. O Boże! Nie miałam pojęcia, że jest już tak późno! Popiół wirował wokół nas. Kruki zaczęły krzyczeć coraz głośniej. Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Ptaszyska wrzeszczały jakby ich krzyk mógł przywrócić im ludzką postać. Wrzaski coraz bardziej przybierały na sile. Wszystko wirowało coraz bardziej, popiół, zwęglone liście otaczały mnie ze wszystkich stron. Spanikowana zaczęłam się modlić. Naprzeciw mnie stanęła dziewczyna w zwiewnej czarnej sukience i legginsach. Ostatnim, co zobaczyłam była jej twarz o oczach jak dwa żarzące się węgle. Paliły się niczym ogień, który zaraz wszystko zagarnie. Podkreślone czarnym eyelinerem i kredką. Skóra jak śnieg raziła bladością. Usta niczym ociekające krwią odrywały białe lekko spiczaste zęby. Przejechała językiem po wargach i uniosła je delikatnie w uśmiechu świadczącym, że czuje się pewna i świadoma swej wyższości nade mną. Przestraszona skuliłam się, a mój wzrok padł na zdobioną rękojeść jej sztyletu.

1 komentarz:

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)