niedziela, 22 grudnia 2013

Trójca zamczyska Carbonów part 4b



Anna wygięła się w łuk i zaczęła wokół niego tańczyć. Chłopak wyglądał jak w transie. Jego ruchy były powolne, opóźnione. Dziewczyna wirowała wokół, krucze postacie nieprzerywalnie grały na bębnach. Ksenna przyglądała się siostrze nic nie mówiąc. Zastanawiałam się czemu ma służyć to całe przedstawienie. Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie w inny sposób jak ten, że plotki w miasteczku były prawdziwe. Że tak oto, w samej bieliźnie stojąca, miałam przed sobą najprawdziwsze wiedźmy, które właśnie odprawiały jakiś rytuał. Nie wiedziałam tylko jaki. Kamil zaczął ospale tańczyć wokół Anny, ona z uśmiechem kusicielki zaczęła co jakiś czas szeptać mu coś do ucha. Popiół unosił się pod ich stopami. Przesłaniał widok, ale i tak ruchy pozostawały w miarę wyraziste. Chłopak zaczął obejmować dziewczynę od tyłu. Przerażona patrzyłam,  co będzie dalej. Wtem rozległo się wycie wilka. Anna zaczęła się jeszcze szerszej uśmiechać. Poruszała rytmicznie biodrami, oparła głowę na ramieniu Kamila. On przycisnął usta do jej szyi. Jego pocałunki kreśliły drogę aż do dekoltu. Wyglądały zbyt idealnie. Wilk znów zawył. Wtedy Anna zrobiła coś, czego bym się w życiu nie spodziewała. Najgorsze było jednak to, że nie poczułam strachu, gdy to zobaczyłam, ani też nie byłam wstrząśnięta. Spłynęło to po mnie jak po kaczce. Chociaż nie powinno.
Dziewczyna oderwała się od chłopaka. Szybkim ruchem dobyła sztylet przyczepiony do uda. Jednym ruchem wbiła go w pierś Kamila. Dla przypieczętowania swego czynu, złożyła mu na ustach delikatny pocałunek, po którym wyzionął ducha.
Stałam i patrzyłam. Paulinna zdjęła mi swoją dłoń z ust. Mogłam krzyczeć. Milczałam. Kobieta puściła mnie. Mogłam do niego pobiec. Stałam w miejscu. Mogłam uciec. Nie poruszyłam się nawet. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to wszystko robią. Anna wytarła ostrze białą szmatkę. Potem zakrwawionym materiałem potarła ziemię obok ciała Kamila, potem jego pierś. Odeszła kilka kroków. Zamachnęła się i rzuciła sztylet. Trafił prosto w tętnicę chłopaka. Krew zalała strumieniami ziemię, ubranie, skórę Kamila. Dziewczyna oblizała usta. Przez chwilę myślałam, że rzuci się mu do szyi i zacznie pić. Ale nie. Bębny ucichły. Anna jeszcze raz zwilżyła wargi. Wyciągnęła ostrze i zakreśliła krąg wokół ciała. Krwisty krąg. Najbardziej wstrząsało mną to, że nie potrafiłam się przejąć śmiercią kolegi z klasy. Od dawna już nie płakałam na pogrzebach, smutnych filmach. Moja przemiana w nieczułą osobę zaczęła się już dawno temu. Teraz oglądałam skutek swej ewolucji. Znieczulica chyba na dobre zagnieździła się w moim sercu. Nie uroniłam ani łezki. Nawet nie zrobiło się mi przykro. To smuciło mnie najbardziej. Czułam się jakbym utraciła cząstkę siebie.
Moje przemyślenia przerwała nagła cisza. Uniosłam oczy. Krucze postacie zamieniały się po kolei w kruki poprzez wcześniejszy popiół. Każdej przemianie w ptaka towarzyszyło zwęglone ludzkie ciało, które w kilka sekund później, stawało się górą popiołu. Teraz już wiedziałam, dlaczego nigdzie nie było trawy.
Kruki otoczyły ciało Kamila. Krew przestała płynąć. Ptaszyska jeden po drugim zatapiały swe dzioby w szkarłatnym płynie.  Wydawały przy tym powarkiwania niczym wściekłe psy. Gdy skóra, ziemia i ubranie były już oczyszczone. Mam na myśli, że nie było już żadnych śladów krwi, czarne ptaki zaczęły latać nad Kamilem. Popiół znów się uniósł, tym razem dużo gęstszy. Nie widziałam już prawie nic. Ciemność rozlała się w postaci prochu i na dobrych kilka minut nie pozwoliła zobaczyć, co w tym czasie poczynają jej dzieci. Stałam zdenerwowana i czekałam aż zobaczę białe kości moje kolegi z klasy, którego właśnie zżerały te parszywe stworzenia. To znaczy, tak mi się wydawało, że zjadały, bo nie widziałam dobrze poprzez mrok.
Niespodziewanie jak kurtyna opadł i popiół. Na ziemi, gdzie leżało ciało Kamila, były teraz same ubrania. I kruk. Taki jak wszystkie inne. Czarny i nieduży. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć, bo zaraz dołączył do innych.
-Teraz ty. –głos Paulinny wydawał się tak głośny, że aż krzyknęłam. Oszołomiona zobaczyłam blask jej noża. Zadziałała szybko. Nie miałam czasu zareagować. Wyrysowała mi zaczynającą się na mostku, a kończącą na lewej piersi, runę. Krew wypełniła symbol kolorem. Poczułam pieczenie.  Kobieta znów coś narysowała. Kolejną runę, która przecinała poprzednią.
Znałam runiczny alfabet. Kiedyś miałam koleżankę, która mi powiedziała, że wiedźmy Carbonów posługują się nim w komunikacji pisemnej. Od razu się go też nauczyłam. Wiedziałam zatem, co wypełniało się krwią na mojej piersi. Dwa symbole. Dwie runy. Pierwsza z nich to runa przemiany. Druga to śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)