Co
potem? Po wszystkim, gdy czas dobiegnie końca..?
Tej głupiej dziewczynie udało
się wyjść z ciała. I do niego powrócić. Wyszła, wróciła, otworzyła oczy,
zaczęła mówić i… żyć. Znowu była w świecie żywych, a tam ją przyjęli z
otwartymi ramionami płacząc i z uśmiechem na twarzy.
Emma była wkurzona chociaż sama,
by tak swojego stanu nie określiła. Użyłaby niecenzuralnych słów i krzyczałaby,
ale nie robiła tego, bo i tak by nikt nie usłyszał.
Była… gdzieś. Nie mogła
powrócić, nie dała rady poruszać swoim ciałem i nie… mogła umrzeć. Była swoim
własnym więźniem. Nie mogła krzyczeć, płakać ani nic, co by spowodowało nawet
najmniejszy ruch, drgnięcie ciała. Obijała się tylko o tą powłokę, która była
jak kraty; wtedy jakaś aparatura zaczynała piszczeć. Nie wiedziała, co to było,
ale się też tym nie interesowała.
Emma uważała, że to jest
niesprawiedliwe. Była tu dużo dłużej niż druga dziewczyna z sali, miała
zdrowsze ciało i większe możliwości na lepsze życie. A jednak, ta druga wyszła
i wróciła. Do rodziny. Przyjaciółki. I chłopaka. Emma nie miała nikogo z takich
ludzi, nie miała rodziców ani przyjaciół, nie miała bliskich. Nikt jej nigdy
nie odwiedzał, nikt nad nią nie płakał ani jej nie żałował. Była pozostawiona
sama sobie.
Walczyła o kontrolę na ciałem,
o życie. Do czasu. Do chwili, kiedy tej drugiej dziewczynie się udało. Wtedy
straciła nadzieję, Emma czuła się wewnętrznie coraz gorzej. Gdyby mogła płakać,
jej łzy błagałyby o śmierć, która nie nadchodziła. Czuła tylko powolne
obumieranie swojego ciała. Każda komórka, jedna, druga i kolejna. Stopniowo
umierały całe organy. Świadomość tego przynosiła jej pewnego rodzaju ulgę, że w
końcu to nastąpi… że w końcu umrze.
Całymi dniami, które wydawały
się latami, a może na odwrót, żyła coraz mniejszym fragmentem. Kiedyś wszystko
wydawało się prostsze. To tylko po
operacji chwilę potrwa. Potem obudzę się i będzie po wszystkim, myślała. Ale tak nie było. Następnie zaś miała
inne myśli, jednak były bardzo podobne do siebie. Była pewna czegoś, co się
stało tak ulotne, że nadzieja zniknęła.
Ale to normalne. Śpiączka to nie jakiś wieczny sen. Obudzę się, wyjdę z
tej sali i pójdę do domu. Przecież nie będę tu całą wieczność. Wszystko się
kiedyś kończy.
Ale jej oczy się nie otworzyły.
Z każdym dniem była dalej od powrotu. W końcu było jest za daleko, by się
odwrócić i postanowić udać się w drogę powrotną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)