Śniłam. To było pewne. Cała i
zdrowa. Bez wątpienia. Czułam swoją prawą i lewą rękę. Nerwowo poruszyłam się
sprawdzając stan kontroli nad każdym fragmentem. Jestem tu. Otworzyłam oczy.
O.o. W tym momencie opadła mi
kopara. Słowo daję, chociaż ręki nie. Chyba zaczęłam się śmiać z braku
rozumienia. Pierwsze obejrzałam dłonie, które się okazały być bez najmniejszej
skazy. Podrapałam się po głowie patrząc na czym siedzę czy wcześniej leżałam.
Krzyknęłam. Właściwie to był pisk.
Co TO było?! Dotknęłam czegoś, co
wyglądało jak utkane ze światła. Nie wiem jak to opisać, ale pełniło zdaje się,
funkcję łóżka. Wstałam nie odrywając od tego wzroku. Powoli wyciągnęłam rękę
przed siebie i dotknęłam. Kurcze. Z czego TO jest?! Krzyczały moje zmysły. Były
jakieś rozbudzone. Dziwne było to, czego doświadczało moje ciało. Przyjrzałam
się posłaniu. Dotykając go po raz kolejny i jeszcze jeden stwierdziłam, że za
każdym razem jest inne w dotyku. Nie do opisania, do poczucia. Ale takie…
niemożliwe. Cokolwiek to było, wyglądało jak podstęp.
Dobra. Byłam wkurzona kiedy
podeszłam do okna naprzeciw i okazało się być galaretowatą świetlistą… rzeczą.
Nie wiem co się działo. Chyba ten upadek spowodował mocne zmiany w strukturach
mózgu i w rezultacie zmianę myślenia i funkcjonowania zmysłów. To się mi nie
uśmiechało. Uderzenie się w głowę jest dość popularną przyczyną chyba
wszystkiego, a utrata pamięci czy postradanie zmysłów wydaje się być na miejscu
jeżeli chodzi o różne skutki tego przypadku. I co tu jeszcze powiedzieć?
Psychika człowieka jest słaba, ale chyba do naprawienia. Mam nadzieję.
Tylko, że ja wiem, że inni będą
‘wiedzieć’, że ja nie wiem co się dzieje. Głupio tak. Nie ogarnęłam okna, ale
obok drzwi były do zrozumienia proste, naciskasz klamkę i się otwierają. To nie
takie trudne, to normalne. I dobrze.
Wyszłam na zewnątrz i chciałam wrócić.
Zapiekły mnie oczy. Byłam w szpitalu. Obok jakiegoś łóżka siedziała moja
przyjaciółka i trzymała kogoś za siną rękę.
-Lis!
Nie słyszała mnie. Nie odwróciła
się. Nawet nie spojrzała na mnie, gdy stanęłam obok. Podążyłam za jej wzrokiem
i oczy wyszły mi z orbit. Na szpitalnym łóżku leżała mocno poturbowana dziewczyna.
Jej głowa była zabandażowana, wszystkie kończyny w gipsie. Jej powieki sine, a
oczy zamknięte. Właściwie tylko prawa ręka miała odkryty fragment skóry. Tylko
dłoń, nic po za tym. Pociągnęłam nosem nie wiedząc, co o tym myśleć. To było
puste ciało, zużyta powłoka człowieka, którym byłam. Dziwnie było tak mówić, że
to moje ciało. Nie było mnie w nim przecież. Zostało opuszczone przez
właściciela. Leżało ODDYCHAJĄC. Nie wiem jak to było możliwe. Pierwszą moją myślą
było, że ktoś TAM jest, ale nie mógł być. Jest PUSTE. Nie ma tam nic. Jak
oddycha? Pytanie godne… w sumie nie wiem kogo, chyba kogoś kto się na tym zna i
wie co się dzieje. Bo moja wiedza pełna jest pustek, czarnych dziur, znaków
zapytania i ogólnej niewiedzy. To COŚ zabierało powietrze tym, co żyją.
Poczułam się jak pasożyt. Tylko, że TO nie mogło być mną. Nawet bym tego nie
chciała. Bo jak niby miałabym z tym żyć? Przecież ONO nie miało szans na NORMALNE
życie.
-Mir, odezwij się. Dasz rady. Ja
wiem. Wierzę, że się kiedyś obudzisz.
Moja przyjaciółka mocniej ścisnęła
rękę mojego trupa. Oczy zaszły mi łzami, gdy na to patrzyłam. Ja chyba już nie
miałam nadziei na powrót. Wspomnienia przypomniały mi jak dobrze było wśród
rodziny i przyjaciół. Teraz byłam sama. Mogłam tylko patrzeć jak będą tu przychodzić
inni i błagać mnie żebym wróciła. Ale nie wiem czy naprawdę tego chciałam. Nie
czułam przecież bólu i miałam dziwne wrażenie, że prócz unoszenia się nad
ziemią wypełniam całą przestrzeń pokoju. Jakbym nie miała granic i moje… to nie
było ciało, więc nie wiem jak to nazwać, było wszędzie.
-Mir. Ty nie umrzesz… –więc było aż
tak źle… nie dawali mi szans na powrót. Nie miałam tu zagrzewać miejsca. Chyba
przykre, ale nie czułam jakoby mi się przykro czy też smutno zrobiło z tego
powodu. Byłam w tej całej przestrzeni i nie wydawało mi się by mnie jakoś
zniszczyli wyrzucając ciało.
-…ja wierzę, że kiedyś otworzysz
oczy i na mnie nimi popatrzysz. Nie wiem kiedy, ale tego chyba ty też nie
wiesz. Jesteśmy w tym same. Tylko my zostałyśmy, chyba, że… nie, ty nie. Ja. Ja
sama zostałam z wiarą w niemożliwe. Nie masz pojęcia jak bym chciała żebyś to
widziała. To wszystko czuła, ale ty nie wierzysz. Poruszasz się w mroku nie
widząc tak wielu rzeczy... Oni już stracili nadzieję zaraz na początku. Ale
byli słabi, więc nie można im tego mieć za złe. Ja będę silna do końca. Będę wierzyć
do końca. Mir, słyszysz mnie?! Ty wstaniesz z tego durnego łóżka! Jeżeli nie
teraz i nie dzisiaj i nie jutro czy za tydzień to później, ale to zrobisz!
Rozumiesz? Ja tu jestem i na ciebie czekam. Pakuj się do tego ciała i
przychodź! Ale… spokojnie. Ja cię rozumiem. Wrócisz jak będziesz gotowa. Twoje
ciało ledwo się trzyma kupy, ale się zregeneruje i wrócisz. Dla mnie. Dla
Johna. Dla twoich rodziców i bliskich. Dla nas.
Lis wstała z krzesła i pocałowała
mojego trupa w czoło. Zrobiło mi się smutno, ale tak tylko trochę. Ciało było
zbyt zniszczone, zbyt poturbowane. Zbyt bolesne by było wrócenie do środka.
-Mir, kochamy cię. Trzymaj się i nie
odchodź, czekam na ciebie i będę choćbym miała tu do ciebie przyjeżdżać
podpierając się laską z wnukami i prawnukami. Będę tutaj przychodzić aż po
grób. Do jutra, Mir.
Teraz dopiero jak wstała,
zobaczyłam, że jej włosy są do połowy pleców. Wcześniej tego nie zauważyłam, bo
spięte w kucyk miała tak ułożone, że mrok skutecznie je zakrywał. O jejku,
wyglądała na kilka lat więcej. Ile czasu minęło? W dniu mojego upadku jej włosy
nie dotykały ramion. Teraz było inaczej, co świadczyło o bezwzględnym czasie,
który nieustannie płynął.
Nie myśląc otworzyłam drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)