Gdzie duch… tam niekoniecznie i
ciało
Ostatnim, co skrywała moja pamięć
było wspomnienie upadku.
Biegłam za Lis, moją najlepszą
przyjaciółką do szkoły. Byłyśmy spóźnione i nie miałyśmy czasu czekać aż
światło zmieni się z czerwonego na zielone. Chciałyśmy przebiec przez ulicę,
gdy wydawało się nam, że najbliższe auto jest w wystarczającej odległości.
Byłam pierwsza, wystartowałam przed
Lis i stawiając jak największe susy pędziłam przed siebie.
Nie wiem, co się dokładnie stało,
ale się chyba potknęłam i wylądowałam z twarzą na brudnym asfalcie.
Nie wiem, dlaczego nie podniosłam
się od razu.
Wiem jedno.
Kiedy chciałam wstać, było już na to
za późno. Kilka małych sekund i w moim umyśle zapanowała ciemność.
Ale wcześniej było coś jeszcze. Ból.
Moje całe ciało przeszyły drobinki szkła raniąc każdy fragment skóry. Nie
pamiętałam tego jako widok rozpryskującej się szyby, ale kojarzyłam uczucia i
odczucia jakie na tą małą chwilę zapanowały moim ciałem.
Nie byłam już teraz pewna, co się
wokół mnie dzieje. Gdybym miała się szczerze przed sobą przyznać to bym
powiedziała, że się unoszę. Chociaż z punktu widzenia nauki to nie było
możliwe. Tylko, że mój punkt odniesień nie wiele się różnił od tego uczonych.
Nie było czegoś takiego jak lewitacja czy latanie bez skrzydeł. Filozofowie, by
może umieli wytłumaczyć tego rodzaju uczucie, albo osoby o wrażliwej duszy. Nie
chcę się przyznawać do tego, że najpewniej zwariowałam, ale być może niektóre
fakty nie wykluczają takiej możliwości.
W każdym bądź razie po upadku
powinien znaleźć się moment, kiedy jest uniesienie. W jakiś sposób uczucie
mogłoby wypełnić tę lukę, ale przecież chodzi o coś fizycznego jak powstanie.
Ja nie wstałam, chyba. Być może cała we krwi nieczująca ani rąk ani nóg,
dziwnym trafem nie wiedząc, co robię stanęłam na tych połamanych kończynach i
zrobiłam być może i nawet kilka kroków. Jednak nie wydaje mi się by to było
możliwe. Pomimo adrenaliny we krwi nie byłam w stanie się poruszać.
Być może już nie żyłam. Lub wszystko
mi się śniło. Wolę tę drugą opcję. Chociaż wątpię. Ale nie daje mi spokoju
wiele pytań. Jedno z nich jest jednak najbardziej oczywiste. Skoro nie żyję to
dlaczego potrafię myśleć? Jak istnieję? Bo przecież istnieję, no nie? Chyba tu
jestem. Tylko, gdzie jest ‘tu’? Zostałam brutalnie strącona z ludzkiego świata.
Potrącona zniknęłam. Nie było już niczego po mnie. Chyba. Stare próchno. Trup.
Martwe ciało. Jak zwał tak zwał. Ale nazwa nie zmienia faktów. Jak mnie nie
było to mnie nie było. Ale byłam. I to było zaskakujące. Pewności nigdy za
wiele. Żyłam. Gdzieś. Kto wie gdzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)