Otworzyłam oczy.
-Mir!
Wszystko tępo bolało. Leżałam na
łóżku. SZPITALNYM. A niech mnie. Kopnęłam w kalendarz, a teraz co?
-Mir, ty… żyjesz? Wołajcie lekarza!
Lis patrzyła spokojnym wzrokiem.
Moje oczy dawno nie były używane, usta i język tak samo, więc miałam niemały
problem przypomnieć jak się formułuje słowa i je wypowiada. Po chwili jednak
pamięć zaczęła powracać, w tym momencie do pokoju wpadł mężczyzna w białym
fartuchu.
-Nie wierzę.
-Ile? –Spytałam ochryple czując
suchość w ustach.
Lekarz podniósł brwi w zdziwieniu i
zamyślił się na chwilę, może to było długo, ale czym jest w porównaniu z tym,
wieczność?
-Siedem lat. Siedem lat byłaś w
śpiączce. Nie wierzę, że żyjesz. Mieliśmy cię dzisiaj odłączyć. Nie było żadnej
nadziei, po tak długim czasie… Pamiętasz coś? Co czujesz?
Zastanowiłam się jak wygląda pełne i
logiczne zdanie.
-Blask… Światło...
Wszystko
ze światła.
-Pozytywne emocje i…
-I? –Lis popatrzyła na mnie. Miałam
wrażenie, że dotyka mojej duszy. Czułam jakbym była pełna w środku. Nie
fizycznie, oczywiście, ale duchowo. Ogarnęła mnie taka błogość jak nigdy.
Gdybym miała wybrać pomiędzy życiem sprzed wypadku, a tym uczuciem, mogłabym
umrzeć byleby czuć się tak zawsze. Miałam wrażenie, że można wszystko.
-I… -spróbowałam zacząć patrząc na
Lis. Gardło piekło niemiłosiernie, ale musiałam się zmusić do powiedzenia
czegokolwiek, albo przynajmniej pomyślenia tego.
-…nie wiem… jak to powiedzieć… czy
opisać. –Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze. Bolały mnie żebra.
Bolało każde słowo, każda litera i każde otwarcie ust. Miałam wrażenie, że
skóra napinając się, targa się. Zabrałam w sobie wszystkie siły i postarałam
się powiedzieć jak najwięcej na jednym oddechu i w miarę nieprzerywalnie.
-Mam wrażenie, że coś się zmieniło
w… mojej duszy, że… jestem kimś nowym. –Szumiało mi w głowie. Za dużo wzięłam
jak na jeden pobór powietrza, coraz bardziej zmęczona starałam się powiedzieć
chociaż trochę. Chociaż na jeszcze jedną chwilę usłyszeć swój głos, którego
brzmienie już dawno mi uciekło z pamięci.
-Jakbym… odrodziła się na nowo...
Wiem, że to… idiotycznie brzmi, całkiem… jakbym zwariowała albo… była szalona,
ale… to prawda. Jakby… kurcze! –Wypuściłam powietrze i zrobiłam sobie kilka
sekund odpoczynku.
-Nie umiem opowiadać… -Starałam się
w sobie wymusić spokój i opanowanie. –A tym bardziej opisywać. To było… takie
na początku… dziwne, ale potem… potem…
-Spokojnie, Mir. Wierzę ci. Mów
dalej. –Lis położyła mi delikatnie rękę na ramieniu. Nie wiem czy się
uspokoiłam choć na moment, ale poczułam się lepiej.
-Ja… to… wszystko słyszałam, co
mówiłaś Lis. Ja ci… ja ci… chyba wierzę. To… dziwne i pewnie… tylko ty mnie
zrozumiesz… na początku nie rozumiałam nic, ale potem… sprawiłaś, że chciałam
wrócić, a… później nauczyłaś, że to… tylko ciało, które i tak… stracę, że mam
coś cenniejszego…-trudno mi było wypowiedzieć to słowo i nie wiem czy ktoś w
ogóle zrozumiał, co mówiłam. Wydaje mi się, że odczytali to jako bełkot. –W
sobie niż ono. To coś, co jest we mnie. Dusza… Niewidzialne… coś, co pozwala…
myśleć, tworzyć, podejmować… decyzje i nigdy nie umiera. Nie wiem, gdzie…
byłam, ale –zwróciłam się do wszystkich. –Wy chyba tak.
-To chyba… Niebo. –Westchnął John.
Popatrzyłam mu w oczy. I zobaczyłam coś, czego nie dostrzegałam wcześniej.
Uczucie wielkie jak niezmierzony Wszechświat. Moje oczy zaczęły płakać. Nie
powstrzymywałam ich. Chciałam żeby słone krople płynęły. Tak dawno nie
wzruszyłam się, tak wiele chwil minęło. Tak dużo…
-To chyba… Niebo. –Powtórzyłam. –To NA
PEWNO Niebo. –Stwierdziłam kiedy John zbliżył się do łóżka.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)