Tego dnia, mogła to też być noc,
wstałam myśląc, że odkąd jestem tutaj, tu gdzie istnieję, wiele w moim
rozumowaniu przeszło zmianę. Od chęci ucieczki poprzez pragnienie powrotu
zaakceptowałam to, że mogę tutaj już zostać do końca. Byłam pogodzona.
Wiedziałam, że Lis już dawno skończyła szkołę i zaręczyła się z jakimś
chłopakiem. Czasami udawało się jej coś mi o tym napomknąć.
Byłam świadoma, że bycie tutaj,
gdziekolwiek to się znajdowało nie jest złe. Nie doświadczałam negatywnych
emocji, istniałam światłem i spokojem. Czułam się gotowa na informację, że już
nie zobaczę nikogo z tych, których kochałam.
Jak co dzień stanęłam naprzeciwko
swojego trupiego szpitalnego łóżka. Lis już była, i nie tylko ona. Byli też
rodzice i John. Pierwszy raz wszyscy w komplecie.
-Mir. Ja wierzyłam do końca,
wiedziałam, że On zrobi to, co będzie dla ciebie najlepsze i mam nadzieję, że
słyszałaś każde moje słowo i odpowiednio cię przygotowałam na to, co dzisiaj
nastąpi.
-Co
się dzisiaj stanie, Lis? –Szepnęłam chociaż wiedziałam, że mnie nie słyszy
i nie ma pojęcia, że stoję tuż obok.
-Dzisiaj umrzesz, Mir. Tym razem na
serio i nieodwracalnie. Za dziesięć minut, ale pamiętaj Mir, że to TYLKO ciało.
Zakręciło mi się w głowie i
popłynęły łzy. Po raz pierwszy, gdy tutaj jestem poczułam się zmęczona i
wszystko promieniowało maksymalnym bólem. Zamknęłam oczy i zasłoniłam ręką.
Miałam wrażenie, że maleję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)