sobota, 24 sierpnia 2013

Kartagina part 12



***
Stała przodem do tak zwanego okna patrząc, co się dzieje na zewnątrz. Obserwowała ludzi przy ich najrozmaitszych pracach, ściemniało się już, więc kupców prawie w ogóle nie było widać. Zabiegani handlarze sprzątali i pakowali swój dobytek żałując, że tak mało sprzedali. Myśleli pewnie o swoich żonach, które czekały niecierpliwie na nich w domach wraz z dziećmi. Zazdrościła im bezpiecznego domu i stałego życia, które zapewne wiedli, zamarzyła o byciu szczęśliwą z dachem nad głową.
Próżne to jej myślenie jednak było, bo w najbliższym czasie nic nie zapowiadało spokoju i tego by jej świat zaczął w miód opływać. Nie kontrolowała swojego umysłu, a on brnął dalej, nieświadomie do czasów, gdy mieszkała z matką. Przypomniała sobie wszystko i przeżywała na nowo, aż jej wyobraźnia doszła do momentu, gdzie coś się skończyło i życie się zawaliło. Nie było mostów, gdzie można by się uczepić jak poręczy nadziei i wędrować w ludzki byt. Świadomość śmierci ojca zmaterializowała się przy niej jak niewidzialny duch, który cię nawiedza. Było dostatecznie ciemno, by nikt nie mógł ujrzeć jej łez.
Wtedy popłynęły, pierwsze jedna, potem druga i te dwie zapoczątkowały cały ocean. Spróbowała się zaśmiać, że morski świat jednoczy się z nią w bólu, gdy usłyszała jak jeden z handlarzy mówi, że tej nocy będzie sztorm. Te pierwsze słone krople otarła wierzchem dłoni jednak kolejnym pozwoliła płynąć. Smutek zaczął okalać Kartaginę jak mgła niczym biały obłok pamięci. Nie zapomnienia, lecz upamiętnienia bólu po stracie.
Poczuła jego woń.
Kapitan.
Nie zdążyła się poruszyć, dotknął jej głowy.
-Miałeś nie dotykać moich włosów. –Przypomniała, jednak on sobie nic z tego nie robiąc przygarnął dziewczynę do siebie. Nie miała siły się opierać, przywarła do jego piersi roniąc kolejne łzy.
-Nauka twojego ojca w pewien sposób stała się naszą częścią, ale nie oznacza to, że będzie kierować cały naszym życiem i każdym krokiem. Gdybym cię jednak nie znał, nie uwierzyłbym, że w ogóle go znałaś. Uczył żeby być twardym na ból i nie pozwalał się rozklejać, a ty leżysz. Załamałaś się i jeżeli się nie ogarniesz to pierwszy lepszy zniszczy cię z zimną krwią. Nie masz odwagi by zrobić coś, co będzie miało sens?
Wtulona w szorstką koszulę wdychała jego zapach nie mogąc zapanować nad łzami. Te jednak jak na magiczne zaklęcie po kilku minutach zmniejszyły swój potok bez końca.
-Chcę… -chlipnęła, chrząknęła próbując się jakoś doprowadzić do w miarę normalnej postawy. –Chcę… pewnego rodzaju sojuszu. Czuję, że powinniśmy sobie obiecać, że nie zabijemy się nawzajem, ani nie będziemy działać na własną szkodę. Chcę czegoś na znak pokoju.
-Zawieszasz swoją zemstę?
-Pokój?
Wyciągnęła rękę w jego kierunku.
-Dobrze…
-Jak dotkniesz moich włosów, zarżnę cię moim nożem, który mi zabrałeś.
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)