Stała na zimnym
już piasku, ocean rozbijał się o urwiste brzegi ziemi nieopodal. Tutaj zaś
płaskie wybrzeże spokojnie odbierało ciosy wody.
Zmrużyła oczy
oślepiona blaskiem księżyca, jak tknięta zabójczym promieniem słońca. Rażona
jasnością padła na kolana rękami zasłaniając twarz. Parząca aura zaczęła
połyskiwać. Coś przed nią było. Coś, ktoś, nie było wyraźnie widać, wszystko
zamazane.
Powoli świat
zaczął blednąć, zgasło słońce i zajarzył się księżyc, ciemniejąc równie szybko.
Dopiero wtedy odsłoniła oczy i ujrzała, kim jest postać w oddali, w odległości
dźwięku. Ojciec. Zmęczona twarz oczekiwała na jej spojrzenie. Dziewczyna wstała
i zrobiła kilka kroków w przód, gdy jednak to uczyniła on zaczął się cofać.
Stała więc i marzyła, że on się zachce odezwać.
-Czym jest
zemsta, córko?
Uniosła wyżej
oczy.
-Czego chcesz
teraz, córko w życiu? Tylko mi nie mów, że jej nie pragniesz. Wiem to. Wiem, co
czujesz. Czego pragniesz…
-Ojcze?
-Chcesz wskoczyć
do oceanu z kulą armatnią u szyi. Głupia jesteś córko, nie zrozumiałaś nic z
mojej lekcji. Chcesz się rzucić na pożarcie. Nie tak cię wychowałem i nie tego
od ciebie oczekiwałem. Ranisz mnie postępując na bakier z kodeksem.
-To twój kodeks.
-Mój, mojej córki
i mojej załogi. Mego ojca i mego ucznia. To kodeks życia, esencja życia, łódź i
kompas w morzu zagubienia i zbłądzenia, ale ty ją tracisz, córko. Kartagino,
zanurzasz się w przeklętej wodzie zła puszczając ostatnie sznury wiążące cię ze
mną. Jeżeli tego chcesz, nie będę ci narzucał własnej woli, ale bądź wtedy
przeklęta i nie waż się wspominać mnie. Zapomnij żem był twym ojcem.
-Tato… -pisnęła
załamana ledwo trzymając się na nogach. –Kim mam być? Co robić? Komu wierzyć i
ufać?
-Słabisz mnie
córko. Zadajesz mi te wszystkie pytania? A więc jesteś słaba.
-Tato! Nie
odchodź!
-Jesteś zbyt
słaba by pogodzić się z nowym życiem? Kartagino, dasz sobie sama radę, nie
potrzebujesz mnie.
-Będę tęsknić. –Zapłakała.
-Na nic twe łzy,
dziecko, bo życia kilka kropel jeszcze nigdy nikomu nie przywróciło.
-Czy zobaczę cię
jeszcze kiedyś?
-Pewnie nie.
Odchodzę. Masz w sobie dość siły, by ułożyć cały świat na nowo. Zapomnij o
mnie, jak cię uczyłem.
***
-Jaki plan Creppa? On ma jakiś plan?
-Nie ma. Rano go stracili.
-Dlaczego…
-I jaki?
-Tak, chyba tak.
Nie rozumiała już niczego, kapitan dalej żył, Creppa
stracono. Lepiej, zanim to zrobiono miał jakiś plan. Młody stał teraz blisko
niej. Stanowczo zbyt blisko, dlaczego się jej nie bał? Dlaczego nie myślał, że
może go zabić? Czy faktycznie wierzył w dane sobie obietnice? Czy miało to dla
niego większą wartość niż dla niej?
-Mam parę pytań… nie rozumiem..
-Czego?
-Ciebie. Na statku kiedy na nas napadliście traktowałeś
mnie jak szmatę, teraz jesteś… normalny. No, powiedzmy, prawie normalny.
-Mało jesteś rozumna jak na córkę starego kapitana.
Miałem pod sobą całą załogę, żeby utrzymać władzę człowiek robi wiele, ale
część zostaje mu już w krwi, staje się jego częścią. Fragmentem nowej
osobowości. Nie licz na to, że jak się następnym razem spotkamy będę miły lub
też nie. By coś osiągnąć trzeba umieć zawalczyć o cel, żeby go zdobyć.
-Mhm. Jaki był ten plan?
-To już nie ma znaczenia, bo jutro rano dobijemy do
brzegów Hiszpanii. Nie mieszkałaś w głębi kraju, więc szybko znajdą dom twojej
matki i ograbią. Nie licz, że coś się ostoi.
-A co z nami?
-A co piraci robią z jeńcami?
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)