***
Nie mając wyraźnego celu przed sobą, postanowiła
poczekać aż wóz kupca z kapitanem odjedzie. Będzie go ścigać, a potem zabije.
Za ojca, by wypełnić pustkę. Musiała czymś zająć myśli. Chciała uknuć jak najciekawszy
plan i zranić kapitana…
Nic nie miało wyraźnych rysów. Nie wiedziała kim jest i
co będzie dalej, ale musiała pozwolić sobie na odkrycie siebie na nowo. Poznać
wszystkie słabości i odnaleźć siłę.
Zębate koła powoli zaczynały się obracać, świat zaczynał
się bronić. Wytarła zakrwawione ostrze o brudne spodnie i włożyła nóż za pasek.
Nadszedł czas ruszyć w pogoń.
***
Wygięła się w łuk prostując zbolałe kości. Patrzyła jak
powóz się oddala. Była w centrum jakiegoś jak widać było, niewielkiego
miasteczka. Wszędzie panował gwar i rozmowy. Ludzie stali za stoiskami z
najróżniejszymi rzeczami. Ten najbliżej dziewczyny handlował sieciami, kolejny
nożami do ryb, byli ustawieni tak w rzędzie. Ostatni, którego mogła dojrzeć
sprzedawał delikatne i drogie tkaniny, a zaraz przed nim młody mężczyzna
kamienie, korale i różnego typu biżuterię. Przy tych dwóch straganach stały
same kobiety w bogatych sukniach i strojnie wyglądające. Kartagina westchnęła i
zaczęła powoli stawiać kroki naprzeciw siebie. Podeszła do stoika z nożami,
odór jaki się unosił był obrzydliwy. Musieli się znajdować niedaleko portu.
Lepiej, po przeciwnej stronie ulicy siwy starzec krzyczał:
-Ryby! Świeże i wypatroszone! Tanio! Dzisiaj złowione!
Kupcy omijali go szerokim łukiem, a dziewczynie zrobiło
się żal staruszka. Nie wyglądał na kogoś, kto ma co włożyć do garnka. Nagle
podniósł się krzyk i padły strzały. Piraci. Kilku mężczyzn wywróciło stragan
starca. Kobiety zaczęły piszczeć pomimo, że były daleko. Kartagina odwróciła
się w kierunku tego całego zajścia, w sam raz by zobaczyć jak starzec pada
nieżywy na ziemię. Dwóch mężczyzn chwyciło jego trupa. Wtedy jakiś bogaty
wytwornie ubrany kupiec podszedł do nich.
-Panowie, rozejść się. –Stanął między nimi.
-Hej, paniusiu, wymywaj! –Mężczyzna z tatuażem na
nadgarstku popchnął kupca, a ten przewrócił się na ziemię. –Wynocha!
Kartagina z przekąsem przestała na nich patrzeć i
zwróciła się do człowieka od noży do ryb.
-Co chcesz za to cudeńko?
Podniosła długi nóż ze zdobioną rękojeścią. Była na
niej wyryta postać krakena, który owijał się wokół. Ostrze błyszczało w słońcu.
Dotknęła nim delikatnie swojego palca, powoli wypłynęła krew.
Był idealny. Bardzo ostry.
Handlarz się uśmiechnął pobłażliwie.
-A co mi możesz zaoferować? Nie stać cię na niego.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy i co ma przy
sobie wartościowego na wymianę. Wyciągnęła nóż gospodarza i położyła na
stragan.
-Jest nic nie warty. –Stwierdził handlarz.
Szukała po kieszeniach czegokolwiek. Niestety nie miała
w nich niczego. Wtem sobie przypomniała, że w bucie ma złoty zegarek na
srebrnym łańcuszku, ojca. Rodzinna pamiątka. Nie miała nic ponad to. Wyciągnęła
go i otworzyła. Nie działał. Pokazała mężczyźnie.
-To nie żadna podróbka? Jesteś pewna, że jest ze
szczerego złota i srebra? Jest stary.
-Tak, to rodzinna pamiątka. Przechodził z pokolenia na
pokolenie.
-Nie będzie ci go żal?
-Nim nie dam rady się bronić. Potrzebuję dobrego noża,
ale nie mam nic innego na wymianę.
-Piraci?
Skinęła głową.
-Bierz co twoje i nóż z krakenem. I uciekaj mi stąd.
-Dziękuję.
Kartagina włożyła zegarek do buta, nóż handlarza za
pasek.
-A ten nóż?
-Jest tępy. Na nic mi się przyda. Naostrz albo wyrzuć.
Ruszyła dalej nie oglądając się w tył.
Potem dopiero rozejrzała się wkoło. Przy straganach
było coraz mniej osób. Właściwie tylko kilka.
Podeszła od tyłu do mężczyzny, który wydawał się jej
mieć sakwę pełzną pieniędzy. Szybko naskoczyła nań i przyłożyła ostrze do jego
szyi nie bardzo wiedząc, gdzie ona jest, bo brodę miał po pas.
-Tniesz mnie, młoda damo. –Powiedział spokojnym
stonowanym głosem. Warknęła i minimalnie odsunęła nóż. Ci, którzy jeszcze się
gdzieś po straganach kręcili, w ogóle nie zwracali na nich uwagi.
-Gdzie masz pieniądze albo coś co ma jakąś wartość? –Szepnęła
mu do ucha. Stał spokojnie. Podejrzanie spokojnie. Nie podobało jej się to.
-Skąd pewność, że coś w ogóle mam?
-Dawaj. Gdzie? W której kieszeni?!
Zdenerwowana lekko obsunęła nóż. Wykorzystał to.
Wyślizgnął się i uderzył ją w pierś. Krzyknęła z bólu i rzuciła się na kupca.
Robił sprytne i szybkie uniki, wyciągnął miecz i wycelował w nią.
-Na co liczysz, młoda damo?
Cała mokra od potu czuła jak sucho ma w ustach.
-Na kufel piwa, albo przynajmniej wodę. Na pieniądze i
coś do jedzenia. Nie pamiętam kiedy miałam coś w ustach.
Kupiec posłał jej uśmiech i wyciągnął z kieszeni sakwę
i rzucił doń. Kompletnie tego nie rozumiała. Złapała ją ostrożnie i otworzyła
nie spuszczając oczu z mężczyzny. Było w niej wystarczająco dużo monet, żeby
żyć jak król przez co najmniej półtora tygodnia.
-Dlaczego? –Spytała robiąc kilka powolnych kroków w
tył. Kupiec schował miecz do pochwy, odwrócił się i zaczął uciekać.
Kartagina odwróciła się i zobaczyła za sobą kapitana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, śmiało, śmiało, wszystko czytam :)